źródło |
Info:
Autor:
Lian Tanner
Tytuł:
Opiekunowie Tajemnic. Muzeum złodziei
Tytuł
oryginału:
The Keepers Trilogy #1: The Museum of Thieves
Wydawnictwo:
Ya!
Rok
wydania:
2014
Liczba
stron:
320
Numer
tomu:
1
Czy
to normalne, że ktoś, kto ma na celu sięganie po coraz dojrzalsze
książki i wydaje mu się, że wyrósł ze zwyczajnej i popularnej
fantastyki dla młodszych czytelników, sięga po powieść, w której
bohaterką jest dwunastoletnia dziewczynka o imieniu Złocień? I to
nie z przymusu, ale wręcz z czystej ciekawości, niczym starsza
babcia, która z dziecięcym zapałem czyta Lokomotywę
Tuwima.
Nareszcie nastąpił dzień rozłączenia i Złotka będzie mogła w
końcu odciąć się od błogosławionych stróżów, łańcuchów
karnych i wszystkiego, co przez dwanaście lat ograniczało jej
zachowanie, chęci i marzenia. Jednak coś idzie bardzo nie tak i
ceremonia zostaje przerwana. Dzieci są postrzegane za największe
dobro Klejnotu, więc kiedy Złotka ucieka, stróże i gwardziści
zostają postawieni w stan najwyższej gotowości. Dziewczynka
natomiast nie próżnuje i u boku Żabismarka pilnuje tajemniczego
muzeum, którego ściany żyją i w każdej chwili mogą przynieść
miastu koniec.
Złocień? Żabismark? Stróż Nadzieja, Ład? Na samym początku
byłam tak skołowana tymi wszystkimi niezrozumiałymi nazwami, że
wydawało mi się to po prostu śmieszne – bo jak wybujałą trzeba
mieć wyobraźnię, żeby nadać postaciom tak... niespotykane i w
gruncie rzeczy oryginalne nazwy? Kiedy już minął pierwszy szok,
obudziła się ciekawość i chociaż zazwyczaj nie lubię, kiedy
samych nazw jest więcej niż akcji, tutaj nie zauważyłam tego
zjawiska. Fabuła natomiast została dokładnie opracowana, ponieważ
ciężko jest doszukać się nieścisłości i luk, a jednocześnie
skonstruowano ją tak, że czytelnik starszy niż większość
bohaterów czuje się, jakby był jednym z nich i mimo że wiek
dwunastu lat dawno ma już za sobą, razem ze Złotką i Żabismarkiem
(czy tylko mnie śmieszy to imię?) biega Żmudnym Traktem,
przechodzi przez Brudną Bramę i walczy z karnymi łańcuchami.
Tym, co przykuło moją uwagę, a również miało związek z wiekiem
bohaterów, było to, że nie zostali oni ukazani ani zbyt dorośle,
ani też zbyt dziecinnie. Bardzo często, gdy autorem jest już
dorosła osoba i pisze o bohaterach znacznie od siebie młodszych,
robi z nich niemal niemowlaki, a tutaj autorka uniknęła tego
efektu. Być może to również był powód, dzięki któremu nie
czułam się jak intruz, czytając tę książkę. Poza tym wyraźnie
widać, że poza typowo bezpośrednim sensem powieści dla dzieci,
powieść pani Tanner zawiera również swego rodzaju wskazówkę, by
nie poddawać się przy pierwszej okazji i jeżeli się wie, do czego
się dąży, za nic nie odpuszczać. To historia z morałem, choć
przygody Złotki jeszcze się nie skończyły.
Wspomniałam
już, że jest to powieść, która wydaje się być skierowana do
młodszych czytelników, jednak okazała się zaskakująco mroczna i
miejscami nawet nieco przerażająca. I teraz nie wiem, czy to ja mam
wypaczony obraz małej młodzieży, czy rzeczywiście ta książka
jest nieco zbyt mocnym obrazem. Chociaż z drugiej strony teraz już
w pierwszej czy drugiej klasie podstawówki dzieciaki oglądają
Walking
dead
i inne niekoniecznie przyjemne dla oka rzeczy. Czyli wychodzi na to,
że to ja mam wypaczony obraz. Ale to jedynie potwierdza moje
przekonanie, że czytelnik w żadnym wieku nie będzie się nudził
podczas lektury Muzeum
złodziei.
Opisy,
których w całej historii było w sumie całkiem sporo, zamiast
zanudzać, wprowadzały niesamowicie plastyczne wyobrażenie
wykreowanej rzeczywistości z dziwnymi ptakami i zmiennokształtnymi
psami na czele. Pożogar (przeczytacie, będziecie wiedzieć, o co
chodzi) okazał się moim absolutnym i bezkonkurencyjnym ulubieńcem,
niemal tak samo jak Giguhl w serii o Sabinie Kane
autorstwa Jaye Wells. Dlatego jeśli ten tekst czyta ktoś, kto
również zna Giguhla, koniecznie musi sięgnąć po Muzeum
złodziei,
ale niech nastawi się na nieco inne wrażenia.
Podsumowując:
Niezmiernie ubolewam nad faktem, że nie rzuciło mi się w oczy nic,
co mogłabym po prostu od góry do dołu zjechać. Choć to nie tak,
że książka pani Tanner jest bez wad – na pewno nie jest, ale ja
po prostu nie byłam w stanie ich odszukać i jeszcze odpowiednio
przedstawić, żeby wyszło wiarygodnie. Dlatego apeluję do Was,
żebyście sami sięgnęli po tę książkę i ocenili, czy
rzeczywiście nie ma w niej potknięć!
Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję Grupie Wydawniczej Foksal.
Recenzja bierze udział w wyzwaniach Czytam fantastykę oraz
Czytam opasłe tomiska.