Dzień
dobry Wam w ten przepiękny sobotni poranek, chyba że akurat pada
deszcz. Skąd mam wiedzieć, skoro piszę to w piątek wieczorem?
Nagle
zaczął mnie frapować temat, który częściowo poruszyła Asia wswoim poście o wyzwaniu „52 książek”, czyli to, że czytamy
dużo, ale mało wartościowo. Otóż to jest ogromny problem. Bardzo
niewiele osób sięga z własnej woli po powieści, które nie dzieją
się w świecie postapokaliptycznym, gdzie nie wybuchają bomby na
każdym zakręcie, a główni bohaterowie się w sobie zakochują, by
związek zaraz zerwać wśród łez. Koniec jednak zawsze musi nieść
nadzieję.
Idziemy na łatwiznę
A co
by było, gdyby jednak zerwać z happy endami? Co by było, gdyby
zerwać w ogóle z zakończeniami, które dałyby czytelnikowi
wytchnienie? Kończmy powieści urwanym zdaniem, dopiero co
rozpoczętym wątkiem – to by było oryginalne! Dlaczego oceniamy
styl pisania autora, skoro nawet w kanonie lektur znajdują się
pozycje powszechnie uznawane za grafomańskie? Ja należę do
środowiska recenzentów, więc dla mnie o wiele prościej jest
spędzić sześć godzin z dynamiczną młodzieżówką niż
biografią, zbiorem listów lub autobiograficznym tomem felietonów,
bo to wymaga po a) myślenia, a po b) interpretacji.
W
szkole nienawidzę, kiedy musimy coś interpretować. To dla mnie
zbyt twórcze, poza tym bardzo rzadko trafiam w tę jedyną dobrą
interpretację. Dla mnie pytania „co autor miał na myśli”
zawsze były tymi, które uważałam za całkiem bezsensowne i w
sumie nie dziwne, że to właśnie na nich wykładałam się przy
odpowiedzi. Jednak chociaż dzisiaj nie pisze się dzieł „ku
pokrzepieniu serc”, nie zważa na cenzurę, która może wszystko
zatuszować, nie pisze symbolami, prawda? A co jeśli jednak?
Bo ja się chcę rozwijać
Ostatnio
zaczęłam gromadzić książki, które nie są popularne wśród
młodzieżowych recenzentów. Zdecydowałam, że czas sięgnąć po
literaturę, nad którą trzeba się pochylić, poznać jej sens, a
nie tylko zwracać uwagę na a) fabułę, b) bohaterów, c) ogólne
wrażenia, bo tym sposobem Buszujący
w zbożu,
którego skończyłam jakiś czas temu, byłby bezsensowną
powieścią, którą wszyscy bezpodstawnie się zachwycają. Ida
natomiast
nie przedstawiałaby dla mnie żadnej wartości poza tym, że oddałam
jej swój czas.
Bo wiecie, czasem trzeba odłożyć postapokaliptyczne powieści, by
móc się pochwalić przed starszymi członkami rodziny, że się z
własnej woli przeczytało coś takiego jak Potop, nie?
Jeżeli nie czytaliście, to polecam Wam tekst o totalitaryzmie liczbowym!
Jeżeli nie czytaliście, to polecam Wam tekst o totalitaryzmie liczbowym!