sobota, 11 kwietnia 2015

O kurczochwycie, czyli seria O... #3


Dzień dobry Wam w ten przepiękny sobotni poranek, chyba że akurat pada deszcz. Skąd mam wiedzieć, skoro piszę to w piątek wieczorem?

Nagle zaczął mnie frapować temat, który częściowo poruszyła Asia wswoim poście o wyzwaniu „52 książek”, czyli to, że czytamy dużo, ale mało wartościowo. Otóż to jest ogromny problem. Bardzo niewiele osób sięga z własnej woli po powieści, które nie dzieją się w świecie postapokaliptycznym, gdzie nie wybuchają bomby na każdym zakręcie, a główni bohaterowie się w sobie zakochują, by związek zaraz zerwać wśród łez. Koniec jednak zawsze musi nieść nadzieję.

Idziemy na łatwiznę

A co by było, gdyby jednak zerwać z happy endami? Co by było, gdyby zerwać w ogóle z zakończeniami, które dałyby czytelnikowi wytchnienie? Kończmy powieści urwanym zdaniem, dopiero co rozpoczętym wątkiem – to by było oryginalne! Dlaczego oceniamy styl pisania autora, skoro nawet w kanonie lektur znajdują się pozycje powszechnie uznawane za grafomańskie? Ja należę do środowiska recenzentów, więc dla mnie o wiele prościej jest spędzić sześć godzin z dynamiczną młodzieżówką niż biografią, zbiorem listów lub autobiograficznym tomem felietonów, bo to wymaga po a) myślenia, a po b) interpretacji.

W szkole nienawidzę, kiedy musimy coś interpretować. To dla mnie zbyt twórcze, poza tym bardzo rzadko trafiam w tę jedyną dobrą interpretację. Dla mnie pytania „co autor miał na myśli” zawsze były tymi, które uważałam za całkiem bezsensowne i w sumie nie dziwne, że to właśnie na nich wykładałam się przy odpowiedzi. Jednak chociaż dzisiaj nie pisze się dzieł „ku pokrzepieniu serc”, nie zważa na cenzurę, która może wszystko zatuszować, nie pisze symbolami, prawda? A co jeśli jednak?

Bo ja się chcę rozwijać

Ostatnio zaczęłam gromadzić książki, które nie są popularne wśród młodzieżowych recenzentów. Zdecydowałam, że czas sięgnąć po literaturę, nad którą trzeba się pochylić, poznać jej sens, a nie tylko zwracać uwagę na a) fabułę, b) bohaterów, c) ogólne wrażenia, bo tym sposobem Buszujący w zbożu, którego skończyłam jakiś czas temu, byłby bezsensowną powieścią, którą wszyscy bezpodstawnie się zachwycają. Ida natomiast nie przedstawiałaby dla mnie żadnej wartości poza tym, że oddałam jej swój czas.

Bo wiecie, czasem trzeba odłożyć postapokaliptyczne powieści, by móc się pochwalić przed starszymi członkami rodziny, że się z własnej woli przeczytało coś takiego jak Potop, nie?


Jeżeli nie czytaliście, to polecam Wam tekst o totalitaryzmie liczbowym!