Jedyna sensowna odpowiedź
na zdanie tego typu to znane amerykańskie so what?.
Bo przecież to osoba jak każda, też ma możliwość robienia tego,
na co ma ochotę. Nie będzie przecież zamawiać osobnej mszy tylko
dla siebie, dlatego że jest sławna, prawda? A no właśnie
niekoniecznie.
Z
takiego założenia wychodzi przynajmniej część koleżanek mojej
młodszej siostry (na całe szczęście nie było mi dane poznać ich
osobiście). Wystarczyło by pani Sławna – nie podam prawdziwego
nazwiska, nie dam wam tej satysfakcji - przyszła na mszę dla
dzieci, na 11, kiedy są tłumy, ze swoją córką (?) i już
obskoczyły ją, błagając niemal o podpisy. Polska to nie Ameryka,
nie wydaje mi się, żeby osoby znane specjalnie zmieniały kościoły,
restauracje, sklepy, żeby jak najwięcej ludzi je zobaczyło,
strzeliło sobie z nimi fociszkę i ubłagało autograf. U nas
paparazzi nie czyhają na każdym rogu, a aktorzy raczej nie chodzą
z czarnymi pisakami w kieszeni.
Ale
najśmieszniejsze jest to, że jak ktoś się odważy podejść,
zagadać, bo daną osobę kojarzy, ceni jej działalność, chce się
jej o coś zapytać tak po prostu, to zaraz zlatują się tłumy
ośmielonych osób, które mogą nawet nie wiedzieć, kim ta pani
Sławna jest i czym się zajmuje. Liczy się tylko podpis. Chociaż
nie, teraz to już nie podpis – zdjęcie! Co nieuwiecznione na
zdjęciu, nie istnieje.
Nie
potrafię też zrozumieć, jak to jest, że kiedy idzie ktoś znany,
to wszyscy usuwają mu się z drogi. Od razu kojarzy mi się to z
amerykańskimi filmami o szkolnych królowych. Czy skoro pani Sławna
przyszła do kościoła, to od razu trzeba dla niej zwolnić cały
rząd? Czy pana Sławnego trzeba przepuszczać w kolejce na poczcie,
chociaż samemu stoi się w niej już czterdzieści minut (a jest się
trzecią osobą w kolejności), bo jakaś pani przy okienku nie może
się zdecydować, czy chce czarną kartkę urodzinową z kremowymi
balonami, czy może jednak niebieską z serduszkami? Nie wydaje mi
się.
Wychodzę
z założenia, że wszyscy z rodziny Sławnych to normalni ludzie. I
czasem muszą mieć dosyć tego, że wszyscy obchodzą się z nimi
jak z jajkiem. Nawet jeżeli wiedzę na temat tego założenia
wyciągnęłam nie z kosmosu, a z amerykańskich filmów –
naczelnego źródła informacji o prawdziwym życiu. Zresztą nawet
Michał Żebrowski (z którym udaję, że jestem spokrewniona, bo
mamy naprawdę podobne nazwiska! Nawet na cmentarzu obok brata mojego
dziadka leży jakiś Żebrowski, który podobno jest z naszej
rodziny, ale inaczej pani w urzędzie zapisała) w wywiadzie dla Jakóbiaka opowiedział właśnie o tej kolejce na poczcie i o tym,
jak poznać, czy komuś już woda sodowa uderzyła do głowy.
Stosunkowo stary wywiad, ale jeśli ktoś nie oglądał, to
koniecznie powinien!
A
wracając do tytułu: so what,
że pani Sławna chodzi do twojego kościoła, strzyże się tam,
gdzie twoja mama maluje sobie włosy, robi zakupy w sklepie obok
twojego bloku. Gdyby miała swoje własne zakłady, narzekałbyś na
izolowanie się Sławnej od plebsu. To człowiek jak każdy, nie
zawsze trzeba robić sensację z tego, że widziało się panią
Sławną, kiedy jechała samochodem na rondzie i tak zapatrzyła się
w telefon, że jej kierownica uciekła. So what?