Okładkę bez pytania wzięłam ze strony Wydawnictwa :) |
Życie to prezent, ale
nie licz na pudełko z kokardą.
Bóg nigdy nie mruga
Regina Brett
(Insignis Media, 2012)
Moi
rodzice, w trosce o moje życie duchowe, już jakiś czas temu kupili
mi dwa tomy tekstów tej amerykańskiej felietonistki, która bardzo
odważnie deklaruje swoją wiarę w Boga. A ponieważ ja taka pewna
własnego wyznania nie jestem, rodzice pomyśleli, że to jest
sposób, dzięki któremu zdobędę tę pewność. Czy się udało?
Nie jestem przekonana. Czy warto było przeczytać te 50
lekcji na trudniejsze chwile w życiu?
Zdecydowanie tak!
Regina Brett jest amerykańską dziennikarką, która od około
dwudziestu lat pisze felietony, a wcześniej skupiała się głównie
na reportażach. Kilka miesięcy temu gościła w Polsce ze względu
na polską premierę jej trzeciego zbioru. Do jej pierwszej książki
podeszłam z ogromny dystansem, nauczona doświadczeniem zdobytym
podczas lektury poprzednich książek podsuwanych mi przez rodziców.
Jednak już po przeczytaniu przedmowy stwierdziłam, że może nie
będzie tak źle.
Autorka ma bardzo przyjemny styl pisania – w swoich tekstach
zawiera rady i przesłania, które w innym przypadku mogłyby kogoś
urazić, jednak przekazuje je w taki sposób, że czytelnik czuje
wybór. Nic nie jest mu narzucane jako prawda objawiona, której
teraz musi się kurczowo trzymać, bo inaczej zginie w strasznych
męczarniach. Zawarte w książce lekcje mają za zadanie głównie
pokazać subiektywy punkt widzenia autorki i ewentualnie zachęcić
do naśladowania niektórych jej zachowań, ale tylko ewentualnie –
jako czytelnik miałam dowolność.
Każda z pięćdziesięciu lekcji traktuje o czymś innym, chociaż
wszystkie razem mają także wspólny mianownik – jest to odpowiedź
na pytanie: jak żyć, żeby przeżyć życie w pełni. I nie chodzi
tu o to, by spróbować wszystkiego przynajmniej raz. Autorka stara
się pokazać, że nie trzeba być celebrytą, żeby osiągnąć
sukces, nie trzeba być senatorem, żeby inni uważali Cię za kogoś
ważnego, nie trzeba też być nie wiadomo kim innym, by zrobić coś
wielkiego. Dla mnie wiele tekstów stanowiło takiego bardzo
delikatnego kuksańca z doczepioną karteczką „ty też tak możesz,
tylko weź się do roboty!”.
Bóg
nigdy nie mruga
ma jedną wado-zaletę (z jednej strony to wada, ale z drugiej
ogromna zaleta): nie dało się czytać kilku lekcji pod rząd,
ponieważ wtedy czułam się przytłoczona i zawieszałam się. W tym
czasie nie byłam w stanie zrobić nic poza myśleniem o tym, co
właśnie przeczytałam. Ale kiedy zdecydowałam się poznawać jedną
lekcję dziennie i zaczynać od niej dzień, wszystko stawało się
trochę prostsze do zniesienia, mniej rzeczy mnie denerwowało, a ja
sama częściej się uśmiechałam. Bo książka pani Brett zaraża
pozytywnym myśleniem.
Tym,
co może według mnie niektórych odrzucić od tej pozycji, jest
tytuł, który bezpośrednio nawiązuje do religii chrześcijańskiej.
Moi rodzice także byli przekonani, że to książka, która ma za
zadanie wtłoczyć czytelnikowi do głowy wartości zgodne z tą
właśnie religią, ale, posłużę się hasłem Radka Kotarskiego,
nic bardziej mylnego. Autorka daje czytelnikowi wybór. A tytuł
odnosi się do jej własnego poczucia szczęścia. Już na początku
wspomina: zawsze
miałam wrażenie, że w chwili moich narodzin Bóg akurat mrugnął.
Przegapił je i nigdy się nie dowiedział, że przyszłam na świat
(str. 14). Tym bardziej, że została wystawiona na bardzo ciężkie
próby: miała aż dziesięcioro rodzeństwa, w domu się nie
przelewało, wcześnie zaszła w ciążę, a w końcu także
zachorowała na raka piersi. Jednak tytuł wyjaśnia, że Bóg nigdy
nie mruga – nawet gdy komuś się wydaje, że tak właśnie się
stało.
Jestem bardzo bliska wciskaniu po egzemplarzu każdemu, kto wydaje
się być nieszczególnie szczęśliwy, ponieważ ta książka to
niemal dokładny przepis na to, jak zmienić swoje życie, by czerpać
z niego jak najwięcej dobrych rzeczy i przy okazji dawać je także
innym. Owszem, często nawiązuje do religii, ale treści zawarte w
tych pięćdziesięciu felietonach są uniwersalne – każdy
znajdzie tam coś, co mógłby sobie wytatuować jako motto życia.
To wystarczy, żeby odnieść sukces na olimpiadzie życia. Za samo wstanie z łóżka dostaniesz brązowy medal. Kiedy się ubierzesz, masz już srebro. Przychodząc tam, gdzie powinieneś być, zdobywasz złoto.
(str. 273)