sobota, 21 lutego 2015

137. "Bóg nigdy nie mruga" Regina Brett

Okładkę bez pytania wzięłam ze strony
Wydawnictwa :)




Życie to prezent, ale nie licz na pudełko z kokardą.

Bóg nigdy nie mruga Regina Brett
(Insignis Media, 2012)

Moi rodzice, w trosce o moje życie duchowe, już jakiś czas temu kupili mi dwa tomy tekstów tej amerykańskiej felietonistki, która bardzo odważnie deklaruje swoją wiarę w Boga. A ponieważ ja taka pewna własnego wyznania nie jestem, rodzice pomyśleli, że to jest sposób, dzięki któremu zdobędę tę pewność. Czy się udało? Nie jestem przekonana. Czy warto było przeczytać te 50 lekcji na trudniejsze chwile w życiu? Zdecydowanie tak!


Regina Brett jest amerykańską dziennikarką, która od około dwudziestu lat pisze felietony, a wcześniej skupiała się głównie na reportażach. Kilka miesięcy temu gościła w Polsce ze względu na polską premierę jej trzeciego zbioru. Do jej pierwszej książki podeszłam z ogromny dystansem, nauczona doświadczeniem zdobytym podczas lektury poprzednich książek podsuwanych mi przez rodziców. Jednak już po przeczytaniu przedmowy stwierdziłam, że może nie będzie tak źle.

Autorka ma bardzo przyjemny styl pisania – w swoich tekstach zawiera rady i przesłania, które w innym przypadku mogłyby kogoś urazić, jednak przekazuje je w taki sposób, że czytelnik czuje wybór. Nic nie jest mu narzucane jako prawda objawiona, której teraz musi się kurczowo trzymać, bo inaczej zginie w strasznych męczarniach. Zawarte w książce lekcje mają za zadanie głównie pokazać subiektywy punkt widzenia autorki i ewentualnie zachęcić do naśladowania niektórych jej zachowań, ale tylko ewentualnie – jako czytelnik miałam dowolność.

Każda z pięćdziesięciu lekcji traktuje o czymś innym, chociaż wszystkie razem mają także wspólny mianownik – jest to odpowiedź na pytanie: jak żyć, żeby przeżyć życie w pełni. I nie chodzi tu o to, by spróbować wszystkiego przynajmniej raz. Autorka stara się pokazać, że nie trzeba być celebrytą, żeby osiągnąć sukces, nie trzeba być senatorem, żeby inni uważali Cię za kogoś ważnego, nie trzeba też być nie wiadomo kim innym, by zrobić coś wielkiego. Dla mnie wiele tekstów stanowiło takiego bardzo delikatnego kuksańca z doczepioną karteczką „ty też tak możesz, tylko weź się do roboty!”.

Bóg nigdy nie mruga ma jedną wado-zaletę (z jednej strony to wada, ale z drugiej ogromna zaleta): nie dało się czytać kilku lekcji pod rząd, ponieważ wtedy czułam się przytłoczona i zawieszałam się. W tym czasie nie byłam w stanie zrobić nic poza myśleniem o tym, co właśnie przeczytałam. Ale kiedy zdecydowałam się poznawać jedną lekcję dziennie i zaczynać od niej dzień, wszystko stawało się trochę prostsze do zniesienia, mniej rzeczy mnie denerwowało, a ja sama częściej się uśmiechałam. Bo książka pani Brett zaraża pozytywnym myśleniem.

Tym, co może według mnie niektórych odrzucić od tej pozycji, jest tytuł, który bezpośrednio nawiązuje do religii chrześcijańskiej. Moi rodzice także byli przekonani, że to książka, która ma za zadanie wtłoczyć czytelnikowi do głowy wartości zgodne z tą właśnie religią, ale, posłużę się hasłem Radka Kotarskiego, nic bardziej mylnego. Autorka daje czytelnikowi wybór. A tytuł odnosi się do jej własnego poczucia szczęścia. Już na początku wspomina: zawsze miałam wrażenie, że w chwili moich narodzin Bóg akurat mrugnął. Przegapił je i nigdy się nie dowiedział, że przyszłam na świat (str. 14). Tym bardziej, że została wystawiona na bardzo ciężkie próby: miała aż dziesięcioro rodzeństwa, w domu się nie przelewało, wcześnie zaszła w ciążę, a w końcu także zachorowała na raka piersi. Jednak tytuł wyjaśnia, że Bóg nigdy nie mruga – nawet gdy komuś się wydaje, że tak właśnie się stało.

Jestem bardzo bliska wciskaniu po egzemplarzu każdemu, kto wydaje się być nieszczególnie szczęśliwy, ponieważ ta książka to niemal dokładny przepis na to, jak zmienić swoje życie, by czerpać z niego jak najwięcej dobrych rzeczy i przy okazji dawać je także innym. Owszem, często nawiązuje do religii, ale treści zawarte w tych pięćdziesięciu felietonach są uniwersalne – każdy znajdzie tam coś, co mógłby sobie wytatuować jako motto życia.

To wystarczy, żeby odnieść sukces na olimpiadzie życia. Za samo wstanie z łóżka dostaniesz brązowy medal. Kiedy się ubierzesz, masz już srebro. Przychodząc tam, gdzie powinieneś być, zdobywasz złoto.
(str. 273)