niedziela, 19 kwietnia 2015

Nie płacz, Kaśka!


Co z tego, że jest pierwsza w nocy, kiedy piszę te słowa. Za nieistotny fakt uważam także to, że dziś niedziela, miał być post o premierach – prosty, pod którym wystarczy napisać „fajne, zapraszam do mnie”, ale o tym ostatnio Ola rozprawiała u siebie, nie będę tego powtarzać. Poza tym za oknem jest słońce, a poważne tematy są nieciekawe i niekoniecznie zabawne. Ale czasem trzeba i tak.


Wyobraź sobie małą, jasnowłosą dziewczynkę, którą przed życiem posługaczki uratował zbiegły złodziej ścigany przez stróżów prawa, a zrobił to na prośbę jej umierającej matki. Po wielu latach dziewczynka okazuje się być obiektem westchnień rewolucjonisty, który prawie umarł na barykadzie. Tak mniej więcej wygląda zarys fabuły jednego z najlepszych kinowych musicali na podstawie powieści. I dla tych, którzy widzieli „Les Misérables” z 2012 roku, całkiem zrozumiały jest fakt, że ryczałam jak bóbr w wielu momentach filmu (a ogólnie wzruszenia nie przychodzą mi łatwo). Chciałabym się jednak pochylić nad jednym ważnym pytaniem.


Dlaczego nie chciałam, żeby ktokolwiek widział te łzy?


Łudzę się, że płacząc kilka razy w odstępie około dwudziestu minut, przepłukuję swoje kanaliki łzowe bardziej efektywnie, niż gdybym zapłakała raz. Poza tym oglądałam ten film z rodziną, która już przecież wielokrotnie widziała, jak jako małe dziecko ryczałam, bo nie chciałam jeść mięsa. W końcu czasem też trzeba, żeby pociekły łzy – przecież na wspomniane już kanaliki łzowe nie ma gwarancji. Jak zaschną, to już tak na wieki wieków amen.

Faktem jest, że chyba nikt nie wygląda zbyt zachęcająco, gdy płacze. Nigdy nie jest tak, jak na pięknych zdjęciach – z nosa zawsze zwisają smarki, bo chusteczki są w pokoju obok, a teraz jest ważny moment i nie możesz wyjść, oczy spuchły jak podczas zaawansowanego zapalenia spojówek i wyglądasz jak Chińczyk z chorymi zatokami (bez obrazy dla Chińczyków, nic do was nie mam), a usta bez udziału twojej woli podrygują jak w padaczce, by chwilę później wygiąć się tak, że nawet nie wiedziałeś, że to możliwe. Ale, hej! Przecież na co dzień nie wyglądamy lepiej, co? :)


Taka nasza kultura


Czasem mam wrażenie, że płacz jest w naszej kulturze rzeczą tak bardzo wstydliwą, jak wypowiedzenie słowa „seks” w trzeciej klasie podstawówki. Tylko dlaczego? Alexandra Bracken w „Mrocznych umysłach” napisała, że „kiedy dziewczyna płacze, nie ma na świecie nic bardziej bezużytecznego niż chłopak”. I cóż, chyba coś w tym jest, z tym że nie ograniczałabym się tu tylko do płci męskiej – nikt z nas nie wie, jak się zachować w obliczu czyichś łez. Szkoda, że nie powstają poradniki na ten temat.

Mówi się, że łzy pokazują, że jesteśmy słabi i niestabilni. Ja przepraszam, ale czy fakt, że podczas filmu z moich oczu lał się wodospad Niagara razy dwa, to oznaka tego, że jestem niestabilna lub słaba? Bo w moim odczuciu, to dowód na to, że człowiek nie jest skałą i to całkiem normalne, że się wzrusza – przynajmniej widać, że ma jakieś uczucia.


Ryknijmy sobie


Bo czasem trzeba rozpłakać się tak, jakby trzeba było pobrać wodę do produkcji łez aż gdzieś z pięt. I wtedy, kiedy coś jest nie tak, lub gdy zwyczajnie nie umiemy się powstrzymać, czuć obok siebie ciche, akceptujące ramię, które gotowe jest poświęcić ubranie w charakterze chusteczki do nosa i łez w jednym, nie zwracające uwagi na nasz wygląd. Nawet, gdy przypominamy klauna z nieudanym makijażem.