niedziela, 14 lipca 2013

6. "Ojczyzna" R.A. Salvatore



Z reguły omijam fantastykę szerokim łukiem. Nie kręcą mnie historie z gatunku Władców pierścieni, gdzie w zasadzie nie wiem nic albo wiem bardzo mało na temat zasad rządzących tamtym światem. Dlatego nie mam nic przeciwko Harry’emu Potterowi lub Igrzyskom Śmierci, gdzie cała historia zachowuje pozory realizmu. Bo co, jeśli Hogwart naprawdę istnieje, a my, jako zwykli mugole, po prostu nie możemy go zobaczyć? Albo może rzeczywiście za kilkaset lat upadnie Ameryka, a w tradycję z powrotem wkroczą igrzyska? To możliwe, prawda? A zasady, które rządzą na naszym świecie znam doskonale, więc nie muszę rozumieć opisów w książkach. Z fantastyką, od której trzymam się z daleka jest inaczej. Tam nie ma „naszego świata”. Jest tylko ten stworzony przez autora i to on decyduje, jakie zasady nam wyjawi. Tak jest na przykład u Terry’ego Pratchetta.

Więc, wracając do Ojczyzny, kiedy sięgnęłam po pierwszą cześć z 16-tomowej serii powieści o drowie Drizztcie, miałam bardzo mieszane uczucia. Nie wiedziałam z jakim typem literatury fantastycznej będę miała do czynienia. Usłyszałam o tym na Facebooku, niestety zbyt mało, żeby wiedzieć, czego mam się spodziewać, więc traktowałam tę powieść trochę jak tykającą bombę zegarową. Na szczęście bezpodstawnie.

W pierwszej części poznajemy świat Podmroku - ogromnej, podziemnej jaskini, zamieszkałej przez różne stworzenia. Jest w niej ciemno jak w grobie, więc mieszkańcy wykształcili sobie różne sposoby widzenia. Najdokładniej opisane jest widzenie w podczerwieni, czyli rozpoznawanie istot na podstawie ich temperatury ciała. Kiedy patrzą na zwykłe, białe światło, czują jakby ktoś dotknął ich oczy rozgrzanym do czerwoności pogrzebaczem. Jak dla mnie trochę drastyczne, ale to tylko jak dla mnie. I jak na razie wszystko jest w miarę jasne.

Miasto Menzoberranzan zdominowane zostało przez drowy – mroczne elfy czczące Lloth, Pajęczą Królową. I tu zaczynają się schody, bo przez całą książkę zastanawiałam się, czy Lloth jest duchem czy nie. Jeśli jest, wtedy pada pytanie po co jej służący. Jeśli nie jest, kim jest? Człowiekiem? Nie, bo nie mogłaby żyć pod Ziemią, choć tak naprawdę nie jest nigdzie powiedziane, gdzie żyje. Mogłaby być pająkiem, ale wtedy jak by się porozumiewała ze swoimi kapłankami? A może w ogóle jej nie ma… W każdym razie, w pierwszej części wyjaśnienia nie znalazłam.

Lloth jest brutalną boginią, której łaska gwarantuje życie. Jeśli jakaś rodzina wypadnie z łask Królowej, wtedy raczej nie ma dla nich ratunku. W ogóle Podmrok rządzi się strasznymi prawami. Jeśli zbrodnia jest dokonana w sposób czysty, czyli nie ma świadków, wtedy wszyscy zachowują się tak, jakby jej nie było.

Wszystkie drowy są wychowywane w duchu poddaństwa Lloth. Całe ich społeczeństwo składa się z drowów-wojowników, którzy władają bronią i są żołnierzami, magów, o których w zasadzie mało wiadomo, ale raczej nie posługują się mieczami oraz kapłanek Lloth. Najwyżej w każdej rodzinie stoi matka opiekunka, niżej wysokie kapłanki, potem zwykłe kapłanki, potem synowie matki opiekunki, a na końcu zwykli żołnierze, przy czym każda szanująca się rodzina ma ich przynajmniej dwustu.

I w tej okropnej, nienawistnej krainie rodzi się Drizzt. Wszyscy widzą, że nie jest taki jak inne drowy i wkrótce przekonują się, na czym polega różnica. Drizzta nie da się przemienić w bezwzględną maszynę do zabijania. To może ściągnąć na niego i na jego rodzinę gniew Lloth, czyli w konsekwencji śmierć z ręki innej rodziny, a tego nikt nie chce. Wtedy Drizzt musi zadać sobie pytanie: zabijać czy zostać zabitym.

Ogólnie historia pełna jest nazw, których nie da się przeczytać bez łamania sobie języka, rzeczy, których zastosowanie nie jest do końca jasne oraz zachowań, których nie rozumie Czytelnik, który dopiero zaczyna swoją przygodę ze światem Podmroku. Oprócz tego, że książka jest pod tym względem bardzo oryginalna, nie mogło zabraknąć elementu łatwego do przewidzenia: odstającego od reszty Drizzta, jednego z niewielu posiadaczy moralnego kompasu. Nadaje on sens całej powieści tak jak Prim Igrzyskom Śmierci albo Harry Harry’emu Potterowi. Bez Drizzta Ojczyzna nie miała by racji bytu.

                Moja ocena: 7/10


Jak już mówiłam, literatura fantastyczna nie jest moją faworytką, ale Ojczyznę czytało mi się dosyć przyjemnie, pomijając problemy na początku, wynikające z niezrozumienia zasad w świecie Podmroku. Polecam ją wszystkim fanom powieści fantasy, którzy lubią zagłębiać się w niezrozumiałe dla nas otoczenie. Jednak nie zaciekawiła mnie aż tak, żebym sięgnęła po następną część. Może kiedyś tak, ale nie w najbliższym czasie.


Ogłoszenia:
1) Zapraszam, jak zawsze na blogowego Facebooka ^^
2) Jeżeli chcecie abym, biorąc przykład z innych blogów "książkowch", co tydzień/miesiąc robiła jakieś quizy, "miesiące z...", dyskusje czy coś innego, to oczywiście czekam na Wasze propozycje :)