niedziela, 9 listopada 2014

118. "Zamknięta prawda" Bartłomiej Basiura

źródło


Info:
Autor: Bartłomiej Basiura
Tytuł:
Zamknięta prawda
Wydawnictwo: Novae Res
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 534
Numer tomu: 1

Staram się wspierać polskich autorów, dawać im trzecie, ósme, pięćdziesiąte szanse, czasem nawet wszystko się uda i stworzę pieśń pochwalną na cześć ich dzieła. Niestety od czasu do czasu trafiają się również takie pozycje, których nie umiem pozytywnie ocenić i wtedy zaczynają się schody. Pamiętajcie jednak, że takich powieści jest stosunkowo niewiele i naprawdę warto sięgać po polską literaturę.


Doświadczona policjantka ginie w niewyjaśnionych okolicznościach i zadaniem Michała Drobika, eksperta od mowy ciała, jest wykrycie, kto to zrobił, by pomóc miejscowej policji. Wszystko idzie zgodnie z planem, dopóki bohater nie zaczyna odkrywać pewnych bardzo niepokojących nieprawidłowości. Na drodze stają mu nieprzewidziane przeszkody, które potem okazują się pomagać mu w rozwikłaniu jednego z największych przekrętów wojskowych ostatnich lat.

Miałam naprawdę wielkie nadzieje związane z tą książką. Opis zachęcił mnie, byłam przygotowana na coś niesamowitego, coś, co mnie porwie. Niestety, z każdym następnym przeczytanym słowem moja mina stawała się coraz mniej szczęśliwa, bo pierwszym, co rzuca się w oczy, są błędy. Głównie dotyczą one spójności logicznej tekstu lub wielokrotnych powtórzeń. Nie będę ich tutaj szczegółowo omawiać – to coś, co przyda się bardziej Wydawnictwu niż Wam, ale musiałam o nich wspomnieć, bo ich nagromadzenie, szczególnie na początku, było zatrważająco duże.

Kiedy już jakoś przebolałam sprawę potknięć edytorskich i spojrzałam na samą akcję, nie potrafiłam utrzymać nerwów na wodzy. Widać, że autor napracował się nad stworzeniem swoich postaci – każdy szczegół historii ich życia, każde wspomnienie ma znaczenie w fabule. Jednak kiedy przyszło do wrzucenia postaci w realia powieści, coś zawiodło i niekonsekwencja ujawniała się niemal w każdym ich działaniu. I tak, mamy eksperta od mowy ciała, który jest fajtłapą i nie umie ukryć własnych emocji, zawodowego zabójcę, który bez mrugnięcia okiem podcina gardło żywego człowieka i grzebie ręką w jego przełyku, a potem ciężko mu słuchać o tym, jak ktoś stał się warzywem oraz chorą na raka Justynę, która zawsze w odpowiednim momencie znajdowała siły do biegu, choć chwilę wcześniej siedziała i mdlała z wysiłku. Jeszcze może gdyby autor zdecydował się pozostać przy tych zmienionych bohaterach byłoby w porządku, ale on już chwilę później wracał do ich cech z początku powieści.

Ponadto jest wiele nieścisłości czysto wiedzowych, które są widoczne w książce. Nie jestem specem od zbrojeń, więc na ten temat się nie wypowiem, ale tym, co mnie zdziwiło, był fakt, że przy polskich realiach uzyskanie pozwolenia na broń graniczy niemal z cudem. I nawet wtedy można mieć jedynie pistolet. Więc zastanawiam się, skąd emerytowany policjant wytrzasnął bazookę. I, co najśmieszniejsze, paradował z nią po ulicy i dla ludzi dookoła było to w miarę w porządku. Dodatkowo jeszcze w pewnym momencie jeden z bohaterów decyduje się ulżyć koledze w cierpieniu i strzela mu prosto w serce. Albo mam nieaktualne informacje, albo nawet po strzale w klatkę piersiową mózg jeszcze pracuje i wysyła sygnał o niewyobrażalnym bólu. Nie bez powodu wszyscy samobójcy zawsze strzelali sobie w skroń albo podniebienie. Jeżeli w którymś momencie się pomyliłam, proszę, wyprowadźcie mnie z błędu.

Natomiast tym, co rozwaliło mnie na łopatki (niestety w tym pejoratywnym sensie) było zakończenie. Być może powinno mnie wzruszyć, być może powinnam uronić łzę, być może powinnam cisnąć książką o ścianę w rozpaczy albo chociaż współczuć bohaterom. Ale mi się chciało śmiać. Im bliżej końcówki, tym bardziej fabuła stawała się depresyjna i rzewna. Nienawidzę takich zakończeń, chyba że w romansach. Według mnie nie jest to dobry pomysł na finał kryminału z morzem krwi i narządów wewnętrznych. A jeżeli chodzi o to, jak autor rozwiązał sprawę z Uczniem Carpzova wymienionym w opisie książki (to ten zły) – byłam zniesmaczona banalnością i desperacją, jaka się tam uwidoczniła.

Ale są rzeczy, o których należy wspomnieć i nie wiążą się one z waleniem się cegłówką w czoło. Do nich na pewno należy samo wykonanie, bo patrząc na całokształt i nie skupiając się zbytnio na wymienionych wyżej potknięciach, pomysł został wykonany w sumie nieźle. Książka jest bardzo dynamiczna, dużo się dzieję, akcja skacze z miejsca w miejsce i ogólnie całkiem przyjemnie by się to czytało, gdyby nie... No właśnie. Ponadto niektóre fragmenty naprawdę mogłyby pochodzić z dobrej powieści kryminalnej, co znaczy, że autor ma potencjał, którego tutaj niestety nie wykorzystał w pełni. Wiem, że niedługo ma być wydana część, która chronologicznie poprzedza wydarzenia z Zamkniętej prawdy, pod tytułem Uczeń Carpzova, o ile się nie mylę. Mam nadzieję, że autor bardziej popracował nad detalami, bo tutaj tego niestety brakuje.

Podsumowując:
To książka dla ludzi o mocnych nerwach i chodzi mi tu głównie o odporność na stres, bo w powieści jest dużo niedociągnięć. Zaczynając od błędów edytorskich, a na niekonsekwencji w budowaniu postaci kończąc. Naprawdę chciałam wyszukać jak najwięcej pozytywnych stron tej historii, która sama w sobie nie była zła, ale niestety, gdyby autor pił za błędy, nieźle by się upił. I nawiązując do posłowia, które dołączył: to, że ktoś kocha pisać, nie zawsze znaczy, że stworzy dobrą książkę.

Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję Autorowi oraz Wydawnictwu Novae Res.

Recenzja bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska.