wtorek, 18 listopada 2014

121. "Krwawy fiolet" Dia Reeves

Okładka wzięta z publio.pl




Info:
Autor: Dia Reeves
Tytuł: Krwawy fiolet
Tytuł oryginału: Bleeding Violet
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 344

To miała być przypadkowa lektura. Wiecie, jak to jest, kiedy na półce stoi wiele książek, które ma się od dawna, ale jakoś jeszcze nie było okazji po nie sięgnąć. W ten właśnie sposób poznałam Hannę i jej rzeczywistość – zaskakujący świat z pogranicza jawy i snu, w którym nie ma rzeczy niemożliwych.


Hanna ucieka ze starego domu i udaje się na poszukiwania matki, której nigdy nie znała. Kiedy w końcu znajduje budynek w Portero oznaczony numerem 1821, ogarniają ją wątpliwości. Nigdy jednak się nie poddawała, więc i tym razem postanowiła, że zrobi wszystko, by jej matka przygarnęła ją i – być może – pokochała. Ale to małe miasteczko we Wschodnim Teksasie kryje wiele tajemnic, z którymi przyjdzie się Hannie zmierzyć. Wedle wszystkich zasad logicznego myślenia naprawa stosunków z Hanny z matką powinna być na ostatnim miejscu na jej liście zmartwień.

Od samego początku niewinnego czytelnika ogarnia strach przed nieco schizofreniczną bohaterką, która rozmawia z duchami i widzi jakieś krwawe szyby, szklane posągi oraz dziwnych, ubranych na czarno ludzi. Dopiero z biegiem czasu jest on wciągany w zawiłe tłumaczenia, które nieco rozjaśniają mu w głowie, otóż, mówiąc w telegraficznym skrócie, Hanna jest szalona. Przez to, a może właśnie dzięki temu, znaczna część powieści przypomina opis snu. Wiele razy próbowano już opisywać tę logikę wizji onirycznych (ha! nie, nie spałam wtedy na polskim!), gdzie przecież racjonalny umysł jak na dłoni widzi niedociągnięcia i absurdy. Pierwszy raz jednak miałam do czynienia z niemal mistrzowskim oddaniem gwałtownych zmian otoczenia w snach oraz reakcją bohaterki, która wszystko brała za halucynacje i była do tego niemal przyzwyczajona.

Już dawno żadna lektura nie wciągnęła mnie tak w swą fabułę – wprost nie mogłam się powstrzymać przed przewróceniem kolejnej strony, potem czterech, potem dwudziestu, aż w końcu zauważałam, że jest druga w nocy, a ja mam na rano do szkoły. Myślę, że winę za moje zarwane noce ponosi lekki i nieco ironiczny język autorki, która w roli narratora postawiła samą Hannę. Koniec końców zabieg okazał się być strzałem w dziesiątkę, ale racjonalna część mojego mózgu cały czas nie może dojść do tego, jak można powierzyć szalonej dziewczynie zadanie opisywania jeszcze bardziej szalonych miasta i wydarzeń?

Jest to powieść młodzieżowa, więc nie sposób było nie umieścić w niej wątku poświęconego czemuś więcej niż przyjaźni między bohaterami przeciwnych płci. Z tym, że Krwawy fiolet jest oderwaniem od wszelkich schematów. Czytelnik nie uświadczy tu trójkącika miłosnego, rozterek bohaterki „kocham go, nie kocham go” ani delikatnego flirtu przez pół powieści. Dzięki temu, że Hanna jest szalona, nie zwraca uwagi na to, co wypada, a czego nie i już pierwszego dnia w nowej szkole siada na kolanach najbardziej wyróżniającemu się chłopakowi, który jako jeden z nielicznych ma na sobie ubrania w innym kolorze, niż czarny – zielone.

Żeby nie było, „dziwaczność” tego stroju jest uzasadniona – chłopak zabija potwory, które grasują po całym mieście. No wiecie, latające pijawki, olbrzymie zmutowane skorpiony, przecież to dla nas absolutna codzienność, nie? W każdym razie autorka często nie pochyla się głębiej nad scenami z dużą ilością śluzu i innych płynów ustrojowych, tylko jakby przepływa nad nimi. Nie znaczy to jednak, że je pomija. Po prostu nie opisuje ze szczegółami, te zostawia dla scen bardziej... ludzkich.

Czytając Krwawy fiolet nie raz czułam się trochę jak stara, zgrzybiała i pokryta mchem dewotka, ponieważ coś mi się nie zgadzało, kiedy Hanna opowiadała swojej mamie, jak to w wieku czternastu lat uprawiała pierwszy seks w saunie i nie było to wygodne, bo gorąco znacznie utrudniało tę czynność. Potem postanowiła pozaliczać wszystkich kolegów z klasy w kolejności alfabetycznej, tylko że nie doszła nawet do „b”, bo była tak wykończona, że dała sobie spokój. Jej tata o tym wiedział, a matka po usłyszeniu całej opowieści niemal klaskała z podziwem. Wydaje mi się, że nawet jeśli się pracuje na stanowisku call girl, ma się w sobie na tyle przyzwoitości, by nie zachęcać dzieci (tak, czternaście lat to jeszcze jest dziecko) do spółkowania w tak młodym wieku. W ogóle Hanna, chyba przez to swoje szaleństwo, nie należała do grzecznych, ułożonych dziewczynek. Bo kto normalny rozsmarowuje własną krew na ścianach w kuchni?

Podsumowując:
Ogromne gratulacje za wykreowanie szalonej bohaterki składam na ręce autorki. Naprawdę, odwaliła kawał dobrej roboty i przykrywało to zdarzające się luki w fabule lub inne niedociągnięcia, bo nie jest łatwo stworzyć tak INNĄ postać od wszystkich znanych. Poza tym opisy rzeczywistości i momentów, które miały choć trochę przerazić czytelnika, były wykonane niemal mistrzowsko i w każdym takim momencie ujawniał się absurd. Autorka ani na chwilę nie zeszła z obranej ścieżki, za co jej dziękuję.


Recenzja bierze udział w wyzwaniach: Czytam fantastykę, Urban fantasy oraz Book Lovers.