środa, 12 listopada 2014

119. "Opiekunowie Tajemnic. Muzeum złodziei" Lian Tanner

źródło



Info:
Autor: Lian Tanner
Tytuł: Opiekunowie Tajemnic. Muzeum złodziei
Tytuł oryginału: The Keepers Trilogy #1: The Museum of Thieves
Wydawnictwo: Ya!
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 320
Numer tomu: 1

Czy to normalne, że ktoś, kto ma na celu sięganie po coraz dojrzalsze książki i wydaje mu się, że wyrósł ze zwyczajnej i popularnej fantastyki dla młodszych czytelników, sięga po powieść, w której bohaterką jest dwunastoletnia dziewczynka o imieniu Złocień? I to nie z przymusu, ale wręcz z czystej ciekawości, niczym starsza babcia, która z dziecięcym zapałem czyta Lokomotywę Tuwima.


Nareszcie nastąpił dzień rozłączenia i Złotka będzie mogła w końcu odciąć się od błogosławionych stróżów, łańcuchów karnych i wszystkiego, co przez dwanaście lat ograniczało jej zachowanie, chęci i marzenia. Jednak coś idzie bardzo nie tak i ceremonia zostaje przerwana. Dzieci są postrzegane za największe dobro Klejnotu, więc kiedy Złotka ucieka, stróże i gwardziści zostają postawieni w stan najwyższej gotowości. Dziewczynka natomiast nie próżnuje i u boku Żabismarka pilnuje tajemniczego muzeum, którego ściany żyją i w każdej chwili mogą przynieść miastu koniec.

Złocień? Żabismark? Stróż Nadzieja, Ład? Na samym początku byłam tak skołowana tymi wszystkimi niezrozumiałymi nazwami, że wydawało mi się to po prostu śmieszne – bo jak wybujałą trzeba mieć wyobraźnię, żeby nadać postaciom tak... niespotykane i w gruncie rzeczy oryginalne nazwy? Kiedy już minął pierwszy szok, obudziła się ciekawość i chociaż zazwyczaj nie lubię, kiedy samych nazw jest więcej niż akcji, tutaj nie zauważyłam tego zjawiska. Fabuła natomiast została dokładnie opracowana, ponieważ ciężko jest doszukać się nieścisłości i luk, a jednocześnie skonstruowano ją tak, że czytelnik starszy niż większość bohaterów czuje się, jakby był jednym z nich i mimo że wiek dwunastu lat dawno ma już za sobą, razem ze Złotką i Żabismarkiem (czy tylko mnie śmieszy to imię?) biega Żmudnym Traktem, przechodzi przez Brudną Bramę i walczy z karnymi łańcuchami.

Tym, co przykuło moją uwagę, a również miało związek z wiekiem bohaterów, było to, że nie zostali oni ukazani ani zbyt dorośle, ani też zbyt dziecinnie. Bardzo często, gdy autorem jest już dorosła osoba i pisze o bohaterach znacznie od siebie młodszych, robi z nich niemal niemowlaki, a tutaj autorka uniknęła tego efektu. Być może to również był powód, dzięki któremu nie czułam się jak intruz, czytając tę książkę. Poza tym wyraźnie widać, że poza typowo bezpośrednim sensem powieści dla dzieci, powieść pani Tanner zawiera również swego rodzaju wskazówkę, by nie poddawać się przy pierwszej okazji i jeżeli się wie, do czego się dąży, za nic nie odpuszczać. To historia z morałem, choć przygody Złotki jeszcze się nie skończyły.

Wspomniałam już, że jest to powieść, która wydaje się być skierowana do młodszych czytelników, jednak okazała się zaskakująco mroczna i miejscami nawet nieco przerażająca. I teraz nie wiem, czy to ja mam wypaczony obraz małej młodzieży, czy rzeczywiście ta książka jest nieco zbyt mocnym obrazem. Chociaż z drugiej strony teraz już w pierwszej czy drugiej klasie podstawówki dzieciaki oglądają Walking dead i inne niekoniecznie przyjemne dla oka rzeczy. Czyli wychodzi na to, że to ja mam wypaczony obraz. Ale to jedynie potwierdza moje przekonanie, że czytelnik w żadnym wieku nie będzie się nudził podczas lektury Muzeum złodziei.

Opisy, których w całej historii było w sumie całkiem sporo, zamiast zanudzać, wprowadzały niesamowicie plastyczne wyobrażenie wykreowanej rzeczywistości z dziwnymi ptakami i zmiennokształtnymi psami na czele. Pożogar (przeczytacie, będziecie wiedzieć, o co chodzi) okazał się moim absolutnym i bezkonkurencyjnym ulubieńcem, niemal tak samo jak Giguhl w serii o Sabinie Kane autorstwa Jaye Wells. Dlatego jeśli ten tekst czyta ktoś, kto również zna Giguhla, koniecznie musi sięgnąć po Muzeum złodziei, ale niech nastawi się na nieco inne wrażenia.

Podsumowując:
Niezmiernie ubolewam nad faktem, że nie rzuciło mi się w oczy nic, co mogłabym po prostu od góry do dołu zjechać. Choć to nie tak, że książka pani Tanner jest bez wad – na pewno nie jest, ale ja po prostu nie byłam w stanie ich odszukać i jeszcze odpowiednio przedstawić, żeby wyszło wiarygodnie. Dlatego apeluję do Was, żebyście sami sięgnęli po tę książkę i ocenili, czy rzeczywiście nie ma w niej potknięć!

Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję Grupie Wydawniczej Foksal.

Recenzja bierze udział w wyzwaniach Czytam fantastykę oraz Czytam opasłe tomiska.