Info:
Autor:
Marta
Bilewicz
Tytuł:
Goniąc cienie
Wydawnictwo:
Warszawska Firma Wydawnicza
Rok
wydania:
2014
Liczba
stron:
326
Tak,
z pełną stanowczością mogę zaświadczyć, że stałam się
masochistką. Podświadomie wybieram lektury, które będą miały
silny wpływ na moja psychikę, zniszczą mi komfort życia i
pozostawią płaczącą w kącie. Goniąc
cienie
okazała się być właśnie powieścią tego gatunku, choć nie TAK
druzgoczącą, jak historie tworzone przez panią Agnieszkę
Lingas-Łoniewską.
Luke jest szczęściarzem. Ma w życiu wszystko, czego mu potrzeba:
pieniądze, idealnych przyjaciół, wianuszek adoratorek oraz
niebezpieczną pracę. Będąc prywatnym detektywem, nauczył się,
jak unikać największych zagrożeń, ale nic nie przygotowało go na
to, że zdrady dopuści się jego własne serce. Chelsea jest
tajemniczą, ale bardzo pociągającą kobietą. Kryje wiele
sekretów, z których część całkiem zmieni życie ich obojga.
Włączając do tego wspólną, w pewnym sensie, przeszłość.
Na
samym początku miałam niezwykle silne wrażenie, że mam do
czynienia z kolejną odsłoną Pięćdziesięciu
twarzy Greya.
Nie żebym czytała, ale mam za sobą naprawdę wiele recenzji i wiem
już, o co chodzi. Luke jest detektywem (czytaj: bogacz, który ma
dobrze płatną pracę) i jego hobby to uwodzenie kobiet „na jedną
noc” do momentu aż poznaje Chelsea. Czy to nie brzmi znajomo? Ale
na szczęście autorka postarała się, żeby aż tak podobne nie
było. Najważniejszą różnicą jest to, że nie ma tu scen
erotycznych opisanych w pełnej okazałości. Trochę jakby narrator
dawał bohaterom prywatność na jakiś czas. W sumie cieszę się,
że autorka tak wybrnęła. To taka miła odmiana.
Goniąc
cienie
jest przedstawicielką literatury typowo kobiecej, ale raczej dla
tych, które lubią adrenalinę, a nie sceny łóżkowe, ponieważ
obok wątku miłosnego, o którym dokładniej powiem potem, znaczną
część akcji zajmują typowo kryminalne momenty. Krew, trupy oraz
zbrodnie fizyczne i psychiczne to stały element w powieści. Nie
sposób się przy niej nudzić, chociaż niestety wszystko, co się
dzieje, przykryte zostaje za chwilę gruchaniem zakochanych gołąbków.
Wybaczcie ten spoiler o miłości. Wydaje mi się, że było to tak
przewidywalne, że nawet, jeśli tu o tym napiszę, nie będzie
zaskoczenia. W każdym razie, wątek romantyczny jest... z jednej
strony mało oryginalny, a z drugiej mało spotykany. Uczucie między
bohaterami jest ogromne, niezłomne, prawdziwe itp., ale nie ma tu
tak powszechnego kryzysu. Brakuje tego dołka w ogólnej euforii i
dlatego uważam to za pewnego rodzaju odmianę. Bo w zasadzie w
każdej historii miłosnej musi być ta chwila zwątpienia, kłótni
i wzajemnego niezrozumienia. Tutaj tego nie ma.
Styl autorki jest albo bez zarzutu, albo gratuluję korektorowi, w
każdym razie powieść czyta się niezwykle przyjemnie. Nie ma
zbędnego slangu, przekleństw, zbyt naturalistycznie pokazanych
rozmów, a jednocześnie nie sprawiają one recytowania gotowych
tekstów. Bohaterowie są wykreowani w sposób średnio dokładny,
ale nie razi to zbytnio w oczy. Oczywiście Luke i Chelsea to
najważniejsze postacie w książce i to o nich wiadomo najwięcej,
ale pozostali na szczęście nie nikną całkiem w tłumie. Też się
od czasu do czasu pokazują.
Nie
rozumiem tylko jednej rzeczy: co okładka ma do całej książki.
Brama do jakiejś rezydencji powinna coś symbolizować, jakoś chyba
odnosić się do całej historii, a mimo moich niezwykle rozwiniętych
zmysłów interpretacyjnych (potrafię znaleźć patriotyzm w
Lokomotywie
Tuwima), nie mam pojęcia, o co może chodzić. I chociaż grafika
sama w sobie jest niezwykle ładna i tajemnicza, nijak nie pasuje do
tego, co książka kryje w środku.
Podsumowując:
Powieść bardzo przyjemna, choć nieco wyniszczająca psychicznie. W
trakcie czytania jest bardzo dużo niewiadomych, które nurtowały
mnie nawet po przerwaniu lektury. Niestety, bardzo szybko ucieka z
pamięci. Kilka godzin po przeczytaniu ostatniej strony muszę się
nieźle wysilić, żeby przypomnieć sobie, o co tak naprawdę
chodziło. Ogółem polecam, szczególnie fanom pani Agnieszki
Lingas-Łoniewskiej.
Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję Autorce
oraz akcji Polacy nie gęsi i swoich autorów mają.
Recenzja bierze udział w wyzwaniu Book Lovers.