Info:
Autor: Luiza Dobrzyńska
Tytuł: Dzieci planety Ziemia
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie Białe Pióro
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 312
Do tej recenzji zbierałam się nieznośnie długo. Ciągle coś poprawiałam, bo podczas pisania miałam małe problemy z koncentracją. Może to wina czekoladek z ajerkoniakiem, które zjadłam w niesamowicie krótkim czasie, a może po prostu nie wiedziałam zbyt dobrze, co właściwie chcę o tej książce napisać. W końcu i tak skasowałam wszystko i następnego dnia, z jaśniejszym umysłem, zabrałam się do przelewania swoich myśli na klawiaturę komputera.
Główną bohaterką tej polskiej powieści fantastycznej jest Etta, archiwistka wyprawy ludzi na nieznaną planetę w celu jej skolonizowania. Okazuje się, że Patris (bo tak nazywa się ta nowa planeta) nie różni się zbyt od Ziemi, chociaż i na niej zdarzają się niespotykane rzeczy. Podróż odbyła się w czasach, gdy rozrodczość ludzi jest ściśle kontrolowana przez medycynę, a każdy, kto chce, może kupić sobie Towarzysza, żeby było mu raźniej. Towarzysz to android, który od człowieka różni się tylko tym, że jego głos i spojrzenie nie wyrażają emocji. Jednak jest w stanie spełnić w zasadzie wszystkie zachcianki swego Dominanta. Ale na Patris mają również miejsce zwyczajne, ludzkie sytuacje, ambicje oraz zupełnie nienaturalne problemy, których rozwiązania przynoszą ze sobą nieoczekiwane ofiary.
W zasadzie ciężko jest wyodrębnić w tej historii jedno główne zdarzenie. Od samego początku nie było wiadomo, dokąd właściwie zmierza cała akcja i nawet na końcu miałam wrażenie, że coś tam jeszcze powinno być. Powieść opisywała głównie przygody kolonizatorów, proces poznawania nowej planety oraz przeciwności, jakim musieli oni stawiać czoła. Ale obok tych, z pozoru prozaicznych, historii, odbywają się też ludzkie dramaty i namiętności. Autorka co prawda nie opisuje szczegółowo fizycznych kontaktów między bohaterami, ale to sprawia, że można bardziej skupić się na ogólnej akcji książki, a nie przez co najmniej dziesięć stron czytać, co działo się w ciągu jednej nocy.
Tym, co mi się nie podobało w tej opowieści było nagromadzenie bohaterów. Mieli oni nieraz bardzo podobne nazwiska, więc ich rozróżnianie niejednokrotnie sprawiało mi trudność. Jednak gdyby było ich mniej, historia byłaby zbyt sztuczna i nieprawdziwa. Poza tym (i licznymi błędami interpunkcyjnymi oraz literówkami w mojej wersji książki) nie ma chyba zbyt wielu elementów, na które mogłabym swobodnie ponarzekać. Dodam jeszcze tylko, że na samym początku, kiedy było jeszcze za wcześnie na jakąkolwiek akcję, autorka kładła ogromny nacisk na opis przyrody na Patris. Podziwiam jej wyobraźnię, bo naprawdę jest się czym zachwycać, ale kiedy czyta się już kolejną stronę o faunie i florze planety, zaczyna być już nudno.
Ciekawe natomiast okazały się różnice między naszą obecną cywilizacją, a ich oraz to, jak ludzie w powieści traktowali swoich Towarzyszy. Zacznę od różnic. Główną wydała mi się ta, dotycząca możliwości posiadania przez dorosłych dzieci. Każdy człowiek był oznaczany liczbą, która określała maksymalną ilość potomstwa. Tak zwane „zerówki” były skazane na samotność, dlatego to one najczęściej posiadały Towarzyszy. Ich ogromną zaletą było to, że mogli zaspokajać ludzkie potrzeby seksualne. W tamtej cywilizacji był to wręcz nakaz, by żaden człowiek nie zaniedbywał tych potrzeb. Bycie dziewicą lub prawiczkiem w wieku dwudziestu lat było uważane za poważną ułomność i dawało podstawy by sądzić, że taka osoba jest niepełnosprawna umysłowo.
Zdecydowanie na korzyść powieści działa to, że nie potrafiłam się od niej oderwać. Kiedy już przebrnęłam przez opisy na początku, szło już z górki i dosłownie nie mogłam sobie darować, jeżeli przed pójściem spać nie przeczytałam kilku kolejnych stron (nie ważne, że te „kilka” zamieniało się w „kilkanaście”, a potem w „kilkadziesiąt”). Natomiast zakończenie, na które bardzo często narzekam, tym razem dosłownie powaliło mnie na kolana. Nie spodziewałam się tego, chociaż możliwe, że gdzieś w głębi mojej głowy migało ostrzeżenie, czego mogę się spodziewać. Nie doszło ono jednak do głosu na tyle, bym nie była zdumiona.
Tak więc, mimo wad, książka wciągnęła mnie całkiem mocno, chociaż na początku byłam do niej nastawiona bardzo sceptycznie. Uważam, że pani Dobrzyńska odwaliła kawał dobrej roboty i w sumie liczę, że napisze jakąś kontynuację, chociaż nie wiem, co mogłoby się w niej znaleźć. Polecam ją tym, którzy lubią odkrywać nowe horyzonty.
Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję Wydawnictwu Literackiemu Białe Pióro
Recenzja bierze udział w wyzwaniu Czytam fantastykę.