Info:
Autor:
John Marsden
Tytuł:
Jutro. Kiedy zaczęła się wojna
Tytuł oryginału:
Tomorrow. When The War Began
Wydawnictwo:
Znak
Rok wydania:
2011
Liczba stron:
272
Zanim
sięgnęłam po Jutro,
w zasadzie nic o tej książce nie wiedziałam. O filmie nawet nie
słyszałam, a tytuł powieści usłyszałam raz – w te wakacje.
Kiedy zobaczyłam, że ktoś ją ma na wymianę, zgłosiłam się po
nią. To był impuls, który z perspektywy przeczytanej historii
okazał się być... umiarkowanym pomysłem.
Ellie wraz z grupką znajomych wybiera się na biwak do Piekła,
odizolowanego od świata miejsca w górach. Spędzają tam beztrosko
czas, ale kiedy wracają do domu, ich oczom ukazuje się opustoszałe
miasto i mnóstwo obcych śmigłowców na niebie. Wszystko jest
zupełnie inaczej niż powinno być. Teraz trzeba walczyć o to, by
przeżyć następny dzień i nie dać się złapać. A pośród tych
dramatycznych wydarzeń, jak zwykle rodzą się różne sprzeczne
emocje.
Opis wyszedł bardzo krótki jak na mnie, ale to dlatego, że w
powieści w zasadzie nic więcej się nie dzieje, jeżeli pominąć
szczegółowe sytuacje, których przedstawienie tu równałoby się
spoilerowaniu. Akcję można uznać za wartką i dramatyczną, ale
niestety nie w całej książce. Były momenty, kiedy przysypiałam,
co zdarza mi się bardzo rzadko. Najczęściej je wtedy omijałam. W
większości były to bardzo dokładne opisy wspomnień albo natury,
które nie wnosiły do akcji nic nowego. Jeśli mam być szczera,
zalatywało mi to trochę Sienkiewiczem, a jego nie potrafię znieść.
Bez obrazy oczywiście, o gustach się nie dyskutuje.
Bohaterowie, z tego co zrozumiałam, mają mniej więcej po
siedemnaście lat i są w większości dojrzali ponad swój wiek.
Owszem, zdarzają się im wygłupy albo dziecinne zachowania, ale
według mnie są w pełni wytłumaczalne. Uwagi mam jednak do samej
głównej bohaterki (chociaż tak naprawdę chyba nie jest ona jedyną
główną bohaterką – po prostu pełni również funkcję
narratora, dlatego uważam ją za główną). Sytuacje przez nią
opisywane oraz jej własne uczucia, które ukazuje czytelnikowi, są
przedstawione bardzo dokładnie i szczegółowo, a przede wszystkim –
naturalnie. Jednak w chwili kiedy Ellie otwiera usta do innych
bohaterów, mówi rzeczy, które zaprzeczają temu, co napisała
wcześniej. Jej wypowiedzi są chaotyczne i całkowicie mijają się
z tym, co twierdziła w opisach. Na szczęście było tak tylko na
początku, potem te dwie odsłony Ellie jakoś się zgrały i nie
kuło to aż tak bardzo w oczy.
Ogólnie rzecz biorąc powieść wywarła na mnie dosyć dobre
wrażenie, ale nie na tyle, żebym ją zaczęła wszystkim polecać.
Według mnie wydarzenia, nawet te najbardziej emocjonujące, opisane
były w dosyć nieciekawy sposób. A przynajmniej ja to tak
odebrałam. Sytuacje, które powinny zatrzymać serce czytelnika w
oczekiwaniu na finał, powodowały jedynie trochę szerzej otwarte
oczy. A w czasie tych odprężających momentów powieki same
opadały. Nie wiem, dlaczego tak jest. Nie potrafię tego jakoś po
ludzku wytłumaczyć, ale mam nadzieję, że można załapać o co mi
chodzi. Nie znalazłam w tej książce oczekiwanego BUM!. Myślałam
sobie: jeszcze jedna strona, na pewno do tego jeszcze nie doszłam. A
w chwili, kiedy zamknęłam książkę po raz ostatni, nie potrafiłam
powstrzymać westchnienia rozczarowania.
W sumie w poprzednim akapicie trochę zaprzeczyłam sama sobie, ale
niestety taka jest prawda, że z jednej strony powieść była w
porządku, pomysł bardzo dobry i wciągający, a z drugiej –
monotonia wydarzeń prawie mnie wykończyła. I znowu nie potrafię
zrozumieć, jak ta historia stała się fenomenem, skoro jest tyle
powieści lepszych od niej, które nie mają aż takiej sławy.
Moja
ocena: 5/10
Wygląda
na to, że Mroczna Bohaterka
przerwała moją dobrą passę, dzięki której trafiałam wyłącznie
na dobre pozycje. Ta mnie z jednej strony rozczarowała, a z drugiej
zaintrygowała. Jednak nie na tyle, bym to komuś poleciła i sama
sięgnęła po drugi tom. Nie, raczej na pewno nie z własnej woli.
Recenzja bierze udział w wyzwaniu Czytam fantastykę i Urban fantasy.