wtorek, 3 grudnia 2013

45. "Jutro. Kiedy zaczęła się wojna" John Marsden



Info:
Autor: John Marsden
Tytuł: Jutro. Kiedy zaczęła się wojna
Tytuł oryginału: Tomorrow. When The War Began
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 272

Zanim sięgnęłam po Jutro, w zasadzie nic o tej książce nie wiedziałam. O filmie nawet nie słyszałam, a tytuł powieści usłyszałam raz – w te wakacje. Kiedy zobaczyłam, że ktoś ją ma na wymianę, zgłosiłam się po nią. To był impuls, który z perspektywy przeczytanej historii okazał się być... umiarkowanym pomysłem.

Ellie wraz z grupką znajomych wybiera się na biwak do Piekła, odizolowanego od świata miejsca w górach. Spędzają tam beztrosko czas, ale kiedy wracają do domu, ich oczom ukazuje się opustoszałe miasto i mnóstwo obcych śmigłowców na niebie. Wszystko jest zupełnie inaczej niż powinno być. Teraz trzeba walczyć o to, by przeżyć następny dzień i nie dać się złapać. A pośród tych dramatycznych wydarzeń, jak zwykle rodzą się różne sprzeczne emocje.

Opis wyszedł bardzo krótki jak na mnie, ale to dlatego, że w powieści w zasadzie nic więcej się nie dzieje, jeżeli pominąć szczegółowe sytuacje, których przedstawienie tu równałoby się spoilerowaniu. Akcję można uznać za wartką i dramatyczną, ale niestety nie w całej książce. Były momenty, kiedy przysypiałam, co zdarza mi się bardzo rzadko. Najczęściej je wtedy omijałam. W większości były to bardzo dokładne opisy wspomnień albo natury, które nie wnosiły do akcji nic nowego. Jeśli mam być szczera, zalatywało mi to trochę Sienkiewiczem, a jego nie potrafię znieść. Bez obrazy oczywiście, o gustach się nie dyskutuje.

Bohaterowie, z tego co zrozumiałam, mają mniej więcej po siedemnaście lat i są w większości dojrzali ponad swój wiek. Owszem, zdarzają się im wygłupy albo dziecinne zachowania, ale według mnie są w pełni wytłumaczalne. Uwagi mam jednak do samej głównej bohaterki (chociaż tak naprawdę chyba nie jest ona jedyną główną bohaterką – po prostu pełni również funkcję narratora, dlatego uważam ją za główną). Sytuacje przez nią opisywane oraz jej własne uczucia, które ukazuje czytelnikowi, są przedstawione bardzo dokładnie i szczegółowo, a przede wszystkim – naturalnie. Jednak w chwili kiedy Ellie otwiera usta do innych bohaterów, mówi rzeczy, które zaprzeczają temu, co napisała wcześniej. Jej wypowiedzi są chaotyczne i całkowicie mijają się z tym, co twierdziła w opisach. Na szczęście było tak tylko na początku, potem te dwie odsłony Ellie jakoś się zgrały i nie kuło to aż tak bardzo w oczy.

Ogólnie rzecz biorąc powieść wywarła na mnie dosyć dobre wrażenie, ale nie na tyle, żebym ją zaczęła wszystkim polecać. Według mnie wydarzenia, nawet te najbardziej emocjonujące, opisane były w dosyć nieciekawy sposób. A przynajmniej ja to tak odebrałam. Sytuacje, które powinny zatrzymać serce czytelnika w oczekiwaniu na finał, powodowały jedynie trochę szerzej otwarte oczy. A w czasie tych odprężających momentów powieki same opadały. Nie wiem, dlaczego tak jest. Nie potrafię tego jakoś po ludzku wytłumaczyć, ale mam nadzieję, że można załapać o co mi chodzi. Nie znalazłam w tej książce oczekiwanego BUM!. Myślałam sobie: jeszcze jedna strona, na pewno do tego jeszcze nie doszłam. A w chwili, kiedy zamknęłam książkę po raz ostatni, nie potrafiłam powstrzymać westchnienia rozczarowania.

W sumie w poprzednim akapicie trochę zaprzeczyłam sama sobie, ale niestety taka jest prawda, że z jednej strony powieść była w porządku, pomysł bardzo dobry i wciągający, a z drugiej – monotonia wydarzeń prawie mnie wykończyła. I znowu nie potrafię zrozumieć, jak ta historia stała się fenomenem, skoro jest tyle powieści lepszych od niej, które nie mają aż takiej sławy.

       Moja ocena: 5/10

Wygląda na to, że Mroczna Bohaterka przerwała moją dobrą passę, dzięki której trafiałam wyłącznie na dobre pozycje. Ta mnie z jednej strony rozczarowała, a z drugiej zaintrygowała. Jednak nie na tyle, bym to komuś poleciła i sama sięgnęła po drugi tom. Nie, raczej na pewno nie z własnej woli.


Recenzja bierze udział w wyzwaniu Czytam fantastykę i Urban fantasy.