niedziela, 7 września 2014

104. "Legenda. Rebeliant" Marie Lu

Legenda. Rebeliant Marie Lu okładka


Info:
Autor: Marie Lu
Tytuł: Legenda. Rebeliant
Tytuł oryginału:
Legend
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 304
Numer tomu: 1

Na wstępie chciałabym zadać Wam pytanie: czy wierzycie w to, co napisane jest z tyłu na okładce? Zazwyczaj na każdej książce jest to samo, więc pewnie nie... Przecież nie napiszą tam, że historia to niewypał, a w tekście jest pełno błędów, więc najlepiej po prostu użyć tej książki jako podpałki do grilla. Ja nie wierzę, a, jak widać, czasami można.


June, piętnastoletnie dziecko-geniusz oraz Day, najbardziej popularny przestępca Republiki, nieuchwytny jak wiatr. Co może połączyć tę dwójkę? To proste – chęć zemsty za wyrządzoną szkodę. I tak, pośród nawiedzanych epidemią ulic, w państwie otoczonym wrogimi Koloniami, dzieją się rzeczy pełne niedomówień i ukradkowych spojrzeń, a wszystko to jest jedynie przykrywką największej mistyfikacji w historii.

Mistyfikacja to ostatnio moje ulubione słowo, ale idealnie oddaje ono klimat powieści. Na każdym kroku można tam odnaleźć mistyfikacje (widzicie? Mówiłam.) i przekręty. Nikomu nie można w pełni ufać, a prawda jest pilnie strzeżona nawet przed oczami czytelników. Niestety muszę przyznać, że pani Lu złapała mnie w swoje sieci i nadal trzyma mocno. Jej plan wydawał się tak prosty, a jednocześnie, na początku historii, chyba nikt nie jest w stanie domyśleć się czegoś oprócz tego, do których bohaterów odnosi się słowo „romans” w tekście na skrzydełku okładki.

Bardzo przyjemny w odbiorze okazał się zabieg przeplatania bohaterów, z których perspektywy były opisywane wydarzenia. Zazwyczaj wprowadza to zamęt, ale tym razem podziwiam także wydawnictwo, które pilnowało, by każda z postaci „miała” swoją czcionkę oraz autorkę, bo każdy rozdział zamiast numeru ma imię bohatera. W ten sposób nie ma problemu z dezorientacją, człowiek przyzwyczaja się do tego samoczynnie i bez specjalnych starań.

June, jako bohaterka żeńska, na samym początku nie spodobała mi się za bardzo. Wydawała mi się nieczuła, ale z drugiej strony bardzo przywiązana do swojego brata. Potem oczywiście moje odczucia okazały się jakąś horrendalną pomyłką, z czego się cieszę, bo koniec końców June była całkiem w porządku. Day natomiast zasługuje na miano wzoru do naśladowania. Ma zasady, których się trzyma i słucha tylko siebie – nie daje nikomu sobą manipulować. Tych, na których mu zależy, chroni bardziej niż siebie, chociaż z drugiej strony nie ma mowy o bezsensowych pokazach odwagi, które zawsze byłyby jednocześnie głupie. W pamięci nadal mam Zbuntowaną, więc podkreślę, że June i Day to bohaterowie, których można postawić za wzory do naśladowania.

Niestety, nie ma burzy bez słońca, czy jak to tam szło (wszyscy oczywiście wiedzą, o co mi chodzi), z ogromną przykrością muszę poinformować, że w książce jest wiele literówek. Nie błędów ortograficznych w sensie „u” zamiast „ó”, nie błędów gramatycznych, nie błędów stylistycznych czy składniowych, tylko właśnie literówek. Widocznie pan Mortka lub pani Skórzewska byli bardzo głodni, bo pozjadali niektóre spółgłoski. Da się to wytrzymać oczywiście. Jest to o wiele mniej dokuczliwe, niż gdyby to były błędy typowo ortograficzne, ale wiem, że są ludzie, którzy nawet takich niedopatrzeń nienawidzą.

Sam pomysł i wykonanie może nieco upodobnić książkę do trylogii Igrzyska śmierci. Bardzo podobny styl pisania, choć pani Lu nie ma w zwyczaju tak bardzo zagłębiać się w procesy myślowe i jej bohaterowie mają nieco mocniejszy kręgosłup psychiczny, ale mimo wszystko nie zdziwię się, jeżeli te dwie trylogie będą porównane do siebie. Rebeliant bardziej skupia się na tym, co dzieje się pomiędzy bohaterami, a Igrzyska śmierci, co dzieje się wewnątrz nich. Wydaje mi się, że to jest ta zasadnicza różnica.

Podsumowując:
Przepadłam. Być może to wina tego, że lekturę rozpoczęłam po książce, która mnie bardzo mocno wynudziła, ale wydaje mi się, że Rebeliant ma potencjał, który należy teraz po prostu dobrze wykorzystać, by nie zrobić z niego kolejnego romansu. Pani Lu wydaje się być mistrzynią wywoływania niespodziewanych skoków adrenaliny, co się chwali i podziwia. Polecam wszystkim fanom antyutopii – to coś dla Was.


Do lektury zachęciła mnie recenzja Kapturka.
Recenzja bierze udział w wyzwaniach: Czytam fantastykę, Urban fantasy, Book Lovers oraz Czytam opasłe tomiska.