Info:
Autor:
Marie Lu
Tytuł:
Legenda. Rebeliant
Tytuł oryginału: Legend
Tytuł oryginału: Legend
Wydawnictwo:
Zielona Sowa
Rok
wydania:
2012
Liczba
stron:
304
Numer
tomu:
1
Na wstępie chciałabym zadać Wam pytanie: czy wierzycie w to, co
napisane jest z tyłu na okładce? Zazwyczaj na każdej książce
jest to samo, więc pewnie nie... Przecież nie napiszą tam, że
historia to niewypał, a w tekście jest pełno błędów, więc
najlepiej po prostu użyć tej książki jako podpałki do grilla. Ja
nie wierzę, a, jak widać, czasami można.
June, piętnastoletnie dziecko-geniusz oraz Day, najbardziej
popularny przestępca Republiki, nieuchwytny jak wiatr. Co może
połączyć tę dwójkę? To proste – chęć zemsty za wyrządzoną
szkodę. I tak, pośród nawiedzanych epidemią ulic, w państwie
otoczonym wrogimi Koloniami, dzieją się rzeczy pełne niedomówień
i ukradkowych spojrzeń, a wszystko to jest jedynie przykrywką
największej mistyfikacji w historii.
Mistyfikacja to ostatnio moje ulubione słowo, ale idealnie oddaje
ono klimat powieści. Na każdym kroku można tam odnaleźć
mistyfikacje (widzicie? Mówiłam.) i przekręty. Nikomu nie można w
pełni ufać, a prawda jest pilnie strzeżona nawet przed oczami
czytelników. Niestety muszę przyznać, że pani Lu złapała mnie w
swoje sieci i nadal trzyma mocno. Jej plan wydawał się tak prosty,
a jednocześnie, na początku historii, chyba nikt nie jest w stanie
domyśleć się czegoś oprócz tego, do których bohaterów odnosi
się słowo „romans” w tekście na skrzydełku okładki.
Bardzo przyjemny w odbiorze okazał się zabieg przeplatania
bohaterów, z których perspektywy były opisywane wydarzenia.
Zazwyczaj wprowadza to zamęt, ale tym razem podziwiam także
wydawnictwo, które pilnowało, by każda z postaci „miała”
swoją czcionkę oraz autorkę, bo każdy rozdział zamiast numeru ma
imię bohatera. W ten sposób nie ma problemu z dezorientacją,
człowiek przyzwyczaja się do tego samoczynnie i bez specjalnych
starań.
June,
jako bohaterka żeńska, na samym początku nie spodobała mi się za
bardzo. Wydawała mi się nieczuła, ale z drugiej strony bardzo
przywiązana do swojego brata. Potem oczywiście moje odczucia
okazały się jakąś horrendalną pomyłką, z czego się cieszę,
bo koniec końców June była całkiem w porządku. Day natomiast
zasługuje na miano wzoru do naśladowania. Ma zasady, których się
trzyma i słucha tylko siebie – nie daje nikomu sobą manipulować.
Tych, na których mu zależy, chroni bardziej niż siebie, chociaż z
drugiej strony nie ma mowy o bezsensowych pokazach odwagi, które
zawsze byłyby jednocześnie głupie. W pamięci nadal mam
Zbuntowaną,
więc podkreślę, że June i Day to bohaterowie, których można
postawić za wzory do naśladowania.
Niestety, nie ma burzy bez słońca, czy jak to tam szło (wszyscy
oczywiście wiedzą, o co mi chodzi), z ogromną przykrością muszę
poinformować, że w książce jest wiele literówek. Nie błędów
ortograficznych w sensie „u” zamiast „ó”, nie błędów
gramatycznych, nie błędów stylistycznych czy składniowych, tylko
właśnie literówek. Widocznie pan Mortka lub pani Skórzewska byli
bardzo głodni, bo pozjadali niektóre spółgłoski. Da się to
wytrzymać oczywiście. Jest to o wiele mniej dokuczliwe, niż gdyby
to były błędy typowo ortograficzne, ale wiem, że są ludzie,
którzy nawet takich niedopatrzeń nienawidzą.
Sam
pomysł i wykonanie może nieco upodobnić książkę do trylogii
Igrzyska
śmierci.
Bardzo podobny styl pisania, choć pani Lu nie ma w zwyczaju tak
bardzo zagłębiać się w procesy myślowe i jej bohaterowie mają
nieco mocniejszy kręgosłup psychiczny, ale mimo wszystko nie
zdziwię się, jeżeli te dwie trylogie będą porównane do siebie.
Rebeliant
bardziej skupia się na tym, co dzieje się pomiędzy bohaterami, a
Igrzyska
śmierci,
co dzieje się wewnątrz nich. Wydaje mi się, że to jest ta
zasadnicza różnica.
Podsumowując:
Przepadłam.
Być może to wina tego, że lekturę rozpoczęłam po książce,
która mnie bardzo mocno wynudziła, ale wydaje mi się, że
Rebeliant
ma potencjał, który należy teraz po prostu dobrze wykorzystać, by
nie zrobić z niego kolejnego romansu. Pani Lu wydaje się być
mistrzynią wywoływania niespodziewanych skoków adrenaliny, co się
chwali i podziwia. Polecam wszystkim fanom antyutopii – to coś dla
Was.
Do lektury zachęciła mnie recenzja Kapturka.
Recenzja bierze udział w wyzwaniach: Czytam fantastykę, Urban fantasy, Book Lovers oraz Czytam opasłe tomiska.