środa, 15 października 2014

113. "Beta" Rachel Cohn

źródło



Info:
Autor: Rachel Cohn
Tytuł: Beta
Tytuł oryginału: BETA
Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 316
Numer tomu: 1

Pamiętam, jak jeszcze nie tak dawno temu, około dwóch lat wstecz, musiałam napisać na biologię referat i w nim przedstawić dobre i złe strony klonowania ludzi. Ja ogółem nie jestem osobą, która popierałaby takie rzeczy, ale nie byłam jakoś szczególnie nastawiona na anty. Po przeczytaniu Bety, moje stanowisko nabrało stanowczości.


Aby klon mógł powstać, pierwowzór musi zginąć. Taki jest oficjalny warunek. Ale w zamian można otrzymać ludzkiego robota, który nie ma uczuć ani pragnień i robi wszystko to, co człowiek mu każe. Idealne rozwiązanie, jeśli mieszkańcy rajskiej wyspy nie są w stanie wykonywać nawet najprostszych zadań. Dominium to wyspa, na której nawet powietrze jest specjalne. I w tym idealnym świecie zaczyna się przemiana. Bo okazuje się, że to, że klony nie mają woli, to zdezaktualizowana informacja.

Czytając na okładce, że „Na rajskiej wyspie ich miłość jest zakazana. Czy klon i człowiek mogą być sobie przeznaczeni?, miałam wrażenie, że powieść będzie płytka i tylko o miłości. Wręcz odrzucało mnie od niej, kiedy czytałam to „zachęcające” zdanie. Być może jestem odosobniona w tym osądzie, ale tak autentycznie było. Okazało się jednak, że miłość, owszem jest, ale nie tak banalna, jak mi sugerowano. Bo sytuacja, do której napis się odnosi, znajduje się na kilku ostatnich stronach. Całe ponad trzysta poprzednich zupełnie do tego nie nawiązuje, więc nie ma się co przejmować tymi dwoma zdaniami.

Książkę kupiłam już dawno, na promocji i musiała swoje na półce odstać, za nim po nią sięgnęłam. Muszę jednak przyznać, że przez pierwsze sto stron zastanawiałam się, czy jej po prostu nie wystawić na wymianę – tak bez czytania. Nie porwała mnie, a na dodatek była tak łudząco podobna do innych, znanych przeze mnie, książek (Intruz, Niezgodna, Mroczne umysły...), że niemal fizycznie zmuszałam się do brnięcia przez kolejne strony.

Akcja zaczęła przyspieszać dopiero, kiedy Elizja, główna bohaterka, zaczyna podejmować pewne decyzje, czyli w mniej więcej połowie powieści. Od tego momentu nie ma mowy o nudzie, a wszystko, co robi bohaterka, wiąże się ze sporym ryzykiem z jej strony. Wiele razy miałam ochotę wrzasnąć do niej, żeby ukryła pewne rzeczy w pokoju obok, bo wtedy nie padną na nią podejrzenia, albo żeby się lepiej zabezpieczyła, bo ktoś ją zaraz znajdzie. Na szczęście autorka nie pozwoliła, bym się domyśliła zbyt wielu rzeczy.

Właśnie, to jest kolejna kwestia, o której po prostu muszę wspomnieć! Pani Cohn jest mistrzynią, jeżeli chodzi o zdarzenia „z zaskoczki”. Dawno nie miałam tak, że w pewnym momencie przerywałam lekturę, podnosiłam głowę i mówiłam do pustego pokoju „o cholera”. A w trakcie lektury Bety zdarzyło mi się to przynajmniej trzy razy. Bo świat opisany jest zdrowo pokręcony, więc konsekwencje różnych czynów też nie mogą być proste.

A wątek miłosny to trochę porażka, niestety. Według mnie stanowi on niejako pochwałę zażywania narkotyków. A jestem zdecydowaną przeciwniczką tych śmieci. Oczywiście potem wychodzą złe rezultaty, ale przez pewien okres bohaterowie widzą w nim jedyną możliwość, przez co nawet ja zaczęłam się zastanawiać, czy bez wspomagania będzie im tak samo... No, ale żeby poczuć tę atmosferę, musicie po prostu przeczytać i wtedy się opowiedzieć po którejś ze stron.

Podsumowując:
Beta, chociaż inna niż sądziłam, nie porwała mnie na tyle, bym żywiła do niej jakieś głębsze uczucia. Doskonale rozumiem Elizję i jej sytuację, ale mimo wszystko jest mi całkowicie obojętna. Może umrzeć, a ja i tak przeszłabym obok tego obojętnie. Uważam, że należy przeczytać tę historię, ale nie nastawiajcie się na fenomenalne zjawisko – są lepsze powieści.