poniedziałek, 27 października 2014

116. "Malowanki na szkle" Beata Gołembiowska


Już macie okładkę w lepszej jakości - enjoy  



Info:
Autor: Beata Gołembiowska
Tytuł: Malowanki na szkle
Wydawnictwo: COMM
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 304

Ciekawe, ile osób z Was miało problem z przebrnięciem przez gwarę w Weselu Wyspiańskiego czy Chłopach Reymonta. Niezrozumiałe słowa pewnie dla niewielu miały urok, chociaż ci, którzy spotkali się z kulturą polskiego Podhala, poddali się jej pięknu. Malowanki na szkle to pierwsza powieść z elementami gwarowymi, jaką przeczytałam od początku do końca.


Poniżana przez matkę, bez własnego życia, zakochana w Podhalu. Taka właśnie jest Jola, zagorzała miłośniczka pająków i biologii. Gdzieś w głębi siebie życzy swojej rodzicielce śmierci, ale nie chce się do tego przyznać. Kiedy Jędrek jej się oświadcza, jest przekonana, że od tego momentu wszystko będzie idealnie. Jednak demony przeszłości i niewypowiedziane myśli skutecznie blokują jej dostęp do wymarzonego życia.

Z reguły staram się trzymać z dala od obyczajówek, chyba, że ich autorką jest pani Lingas-Łoniewska. Dawno już przeszło mi uwielbienie, jakim darzyłam powieści opowiadające o normalnym życiu i tragediach ludzkich. Dlatego nie do końca potrafię wyjaśnić, co skłoniło mnie do tego, bym zdecydowała się poznać kolejny przykład twórczości pani Beaty Gołembiowskiej, która jakiś czas temu uczestniczyła w akcji Sobotnie gadanie w Ostatnim rozdziale. Jakoś tak wyszło, głupio było odmówić, ale mimo wszystko nie żałuję. Łyknęłam tę opowieść jak czasami najlepsze kłamstwa – z pełnym zaufaniem i zadowoleniem.

Literatura to taka dziurka od klucza...” - tak powiedziała w wywiadzie ze mną i moimi koleżankami pisarka Ewa Nowak (pochwalę się, a co!) i są to nadal moje ulubione słowa, ponieważ idealnie oddają istotę powieści obyczajowych. Pozwalają one pokazać czyjeś życie bez wiedzy tego kogoś i obawy, że nas przyłapie na podglądaniu. Również w tym wypadku słowa te mają zastosowanie – książka ukazuje, że nie wszystko w życiu wychodzi, nawet, jeśli powodem działań jest ogromna miłość i zaufanie. To idealny dowód, że o każdy szczegół trzeba dbać, bo na pewno znajdzie się ktoś, kto o to samo zadba lepiej, a nie zawsze chcielibyśmy tę rzecz stracić.

Pani Gołembiowska w Malowankach na szkle splotła ze sobą losy wielu bohaterów, jednak na pierwszy plan zdecydowanie wysuwają się dwa wątki. Związek Joli i Jędrka oraz historia życia Heli, czyli Jędrka matki oraz teściowej Joli. Oba te aspekty mają w sobie tajemnice i są w pewien sposób dramatyczne. Dopiero z perspektywy czasu widać dokładnie, co należało zmienić. Czarno na białym pokazane jest, że długo skrywane sekrety w końcu zaczynają rozsadzać gardło i serce, a od demonów przeszłości nie łatwo się uwolnić. Ale z drugiej strony historia pani Gołembiowskiej to idealny dowód na to, że wszystko można naprawić, jeżeli naprawdę się tego chce.

Tym, co mnie jako Warszawiankę od urodzenia, urzekło, była z pewnością gwara góralska. Moje dotychczasowe spotkania z nią ograniczały się jedynie do lekcji polskiego, gdyż o wiele bardziej wolę morze niż góry i południa Polski nie odwiedzam zbyt często (wyjątek – ostatnia sobota, bo pojawiłam się na targach książki w Krakowie). Ta prosta mowa, akcent położony na pierwszą sylabę słowa oraz wyrażenia, które z perspektywy zwykłego mieszczucha są wręcz śmieszne, skradły moje serce. Kulturą w sensie artystycznym zainteresowałam się znacznie mniej, chociaż, razem z gwarą, stanowiła ważny element całej historii. Na niej opierała się symbolika działań i emocji.

Podsumowując:
Malowanki na szkle nie są oczywiście jakimś niesamowicie wybitnym dziełem, ale sprawiają, że człowiek zaczyna myśleć o tym, co robi. Zmuszają do refleksji, a nawet, jeżeli nie wywrą na czytelniku tej potrzeby, na pewno zostaną w pamięci jako przyjemna obyczajówka. Bo w końcu o wiele przyjemniej czyta się o cudzych problemach, niż rozwiązuje własne.

Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję Autorce.
Recenzja bierze udział w wyzwaniu Book Lovers.

I na koniec macie filmik: