![]() |
źródło |
Info:
Autor:
Mira Grant
Tytuł:
Przegląd Końca Świata. Blackout
Tytuł
oryginalny:
Blackout. Book 3 of The Newflesh Trilogy
Wydawnictwo:
Sine Qua Non
Rok
wydania: 2014
Liczba
stron:
512
Numer
tomu:
3
(Tom
I – Przegląd Końca Świata. FEED
Tom
II – Przegląd Końca Świata. Deadline)
Recenzja może zawierać spoilery części I i II.
Mogłabym
znowu napisać, że dobre kontynuacje rzadko się zdarzają. Mogłabym
znowu napisać, że Blackout,
podobnie jak i pozostałe tomy, jest o prawdzie w świecie opanowanym
przez zombie. W końcu, mogłabym napisać, że to jedna z
najgorętszych premier jesieni 2014. Mogłabym, ale po co, skoro Wy i
tak już o tym doskonale wiecie.
Kiedy na Florydzie wybucha epidemia i jej źródła są nie do końca
znane, ekipa Przeglądu Końca Świata musi zastanowić się nad
dalszym działaniem. Nie pomaga im w tym postępujące szaleństwo
Shauna, ale mimo to decydują się rozdzielić. I w czasie, kiedy
jedna część jedzie na tereny objęte epidemią, pozostali udają
się do legendarnej Małpy, po całkiem nowe tożsamości, żeby to
szaleństwo się mogło wreszcie skończyć. Z pozoru plan jest
prosty, ale bohaterowie odnajdują na drodze coraz to nowe
przeszkody. Jedną z nich będzie tajemniczy obiekt 7c, którego
nigdy świat nie powinien ujrzeć.
Zanim
Blackout
ukazało się na rynku, wiele razy zastanawiałam się nad tym, jak
pani Grant będzie chciała zakończyć tę jedną z najlepszych
trylogii ostatnich lat. Ale okazało się, że mimo mojej całkiem
wybujałej wyobraźni, nie mogłam przygotować się na to, co w
efekcie otrzymałam. Spodziewałam się otrzymania odpowiedzi. Mniej
lub bardziej zaskakujących, ale rozwiązań problemów, a nie
kolejnych, zapętlających się pytań, które wydawały się jednak
tak logiczne, że sama przed sobą wyszłam na idiotkę, że o nich
nie pomyślałam.
Niesamowicie miło było wejść ponownie w świat opanowany przez
zombie, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Czułam się trochę
tak, jak czasami jest, kiedy ktoś opowiada Ci jakąś historię
sprzed lat, a Ty chwilę później mówisz „hej, przecież byłam
tam wtedy z wami!”. I właśnie taki klimat pani Grant stworzyła w
zakończeniu dziennikarskiej serii. Naprawdę cudowne uczucie, coś
jak zanurzenie się w ciepłej kołdrze po powrocie do domu, gdy na
dworze panuje śnieżyca. Nawet, jeśli za chwilę bohaterowie mieli
znowu zacząć dociskać gaz do dechy i strzelać w niedźwiedzia
zombie. Gratuluję pani Grant z całego serca.
Całą trylogię cechuje również niewymuszony humor, który
uwidacznia się niemal w każdym rozdziale. Kilka razy było nawet
wspomniane, że w ten sposób ekipa PKŚ radzi sobie ze stresem i
jest to jak najbardziej wiarygodne stwierdzenie. Wiem, że być może
zabrzmię trochę jak Irwin, ale gdy coś zaczyna się dziać, wtedy
dopiero jest zabawnie. Chociaż z drugiej strony w momentach, które
wymagały odpowiedniej powagi, czytelnik wprowadzany był w ten stan
bez udziału swojej woli. Po prostu, narracja pomaga w utożsamieniu
się z bohaterami już po pierwszych kilku stronach.
W
tej części zostało rozwiązanych wiele zagadek. Z ogromną chęcią
wszystkie bym tu wytłumaczyła, ale wiem, że to Wy sami musicie je
rozwikłać. Najważniejsze z nich, czyli te, które nie dawały mi
spać przez kilka pierwszych nocy po skończeniu Deadline,
okazały się stosunkowo proste i oczywiste, ale dopiero o poznaniu
rozwiązania. Zjawisko przerywania lektury, podnoszenia wzroku na
przedmiot, który znajduje się akurat na wysokości wzroku,
mruknięcia jakiegoś niecenzuralnego słowa i powrót do czytania
jest tu nie tyle powszechne, co często nieuniknione. Co więcej,
gdybym znalazła takie odpowiedzi w młodzieżowych paranormalach,
nie zostawiłabym na nich suchej nitki w recenzjach, bo byłby to
szczyt kiczu i zwyczajna chęć maksymalnego zszokowania czytelnika.
Ale tutaj za sprawą nie wiadomo czego całość była tak genialnie
spojona i realistyczna, że nie potrafię tego skrytykować.
Za
co jeszcze chciałabym podziękować autorce? Za to, że kiedy
zaczęło się robić bardzo romantycznie i wątek miłosny na chwilę
przejął stery, nie zrobiła z tego rzewnego romansu z seksem co
trzy strony, tylko poprzestała na tej romantycznej chwili. Zachowała
wstępną koncepcję, która znana była czytelnikom od premiery FEED
i nie pozwoliła, by fabuła z mrożącej krew w żyłach zmieniła
się w opis ochów i achów. To samo dotyczy bohaterów, którzy od
pierwszego tomu zmienili się, oczywiście, ale tylko pod wpływem
kolejnych przygód, a nie kolejnych tomów.
Na
samym końcu muszę powiedzieć, że poczułam się szanowana. Nie do
końca umiem to wyjaśnić, ale ma to coś wspólnego z tym, że jak
na razie nie ma żadnych informacji o kolejnych częściach Przeglądu
Końca Świata.
Dla mnie to sygnał, że autorka szanuje siebie i ceni swoich
czytelników. Nie wiem, czy tak jest w rzeczywistości, ale coraz
więcej trylogii przeradza się w cykle pięcio, sześcio, a czasem
nawet więcej częściowe. Zakończenie Blackout
było piękne, prawdziwe i całkowicie pozytywne oraz spowodowało
uśmiech na mojej twarzy, mimo że łzy wywołane wydarzeniem, które
zdarzyło się chwilę wcześniej, nie zdążyły jeszcze obeschnąć.
Podsumowując:
Nie wiem, czy kiedykolwiek czytałam coś lepszego. Nie wiem, czy
kiedykolwiek będę. Ale jedno wiem na pewno: ta trylogia jest
pozycją obowiązkową dla fanów powieści postapokaliptycznych i
tych, których już nie interesują kolejne trójkąty miłosne. Bo
ta seria jest prawdziwa i mówi o prawdzie, jak o towarze
deficytowym, ale jakże potrzebnym.
Recenzja bierze udział w wyzwaniach: Czytam fantastykę, Urban fantasy, Book Lovers oraz Czytam opasłe tomiska.
Za możliwość zapoznania się z książką ogromnie dziękuję
Wydawnictwu Sine Qua Non.
POWSTAŃCIE,
PÓKI MOŻECIE!