piątek, 24 października 2014

115. "Przegląd Końca Świata. Blackout" Mira Grant

Przegląd Końca Świata. Blackout Mira Grant okładka
źródło

Info:
Autor: Mira Grant
Tytuł: Przegląd Końca Świata. Blackout
Tytuł oryginalny: Blackout. Book 3 of The Newflesh Trilogy
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 512
Numer tomu: 3

Recenzja może zawierać spoilery części I i II.

Mogłabym znowu napisać, że dobre kontynuacje rzadko się zdarzają. Mogłabym znowu napisać, że Blackout, podobnie jak i pozostałe tomy, jest o prawdzie w świecie opanowanym przez zombie. W końcu, mogłabym napisać, że to jedna z najgorętszych premier jesieni 2014. Mogłabym, ale po co, skoro Wy i tak już o tym doskonale wiecie.


Kiedy na Florydzie wybucha epidemia i jej źródła są nie do końca znane, ekipa Przeglądu Końca Świata musi zastanowić się nad dalszym działaniem. Nie pomaga im w tym postępujące szaleństwo Shauna, ale mimo to decydują się rozdzielić. I w czasie, kiedy jedna część jedzie na tereny objęte epidemią, pozostali udają się do legendarnej Małpy, po całkiem nowe tożsamości, żeby to szaleństwo się mogło wreszcie skończyć. Z pozoru plan jest prosty, ale bohaterowie odnajdują na drodze coraz to nowe przeszkody. Jedną z nich będzie tajemniczy obiekt 7c, którego nigdy świat nie powinien ujrzeć.

Zanim Blackout ukazało się na rynku, wiele razy zastanawiałam się nad tym, jak pani Grant będzie chciała zakończyć tę jedną z najlepszych trylogii ostatnich lat. Ale okazało się, że mimo mojej całkiem wybujałej wyobraźni, nie mogłam przygotować się na to, co w efekcie otrzymałam. Spodziewałam się otrzymania odpowiedzi. Mniej lub bardziej zaskakujących, ale rozwiązań problemów, a nie kolejnych, zapętlających się pytań, które wydawały się jednak tak logiczne, że sama przed sobą wyszłam na idiotkę, że o nich nie pomyślałam.

Niesamowicie miło było wejść ponownie w świat opanowany przez zombie, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Czułam się trochę tak, jak czasami jest, kiedy ktoś opowiada Ci jakąś historię sprzed lat, a Ty chwilę później mówisz „hej, przecież byłam tam wtedy z wami!”. I właśnie taki klimat pani Grant stworzyła w zakończeniu dziennikarskiej serii. Naprawdę cudowne uczucie, coś jak zanurzenie się w ciepłej kołdrze po powrocie do domu, gdy na dworze panuje śnieżyca. Nawet, jeśli za chwilę bohaterowie mieli znowu zacząć dociskać gaz do dechy i strzelać w niedźwiedzia zombie. Gratuluję pani Grant z całego serca.

Całą trylogię cechuje również niewymuszony humor, który uwidacznia się niemal w każdym rozdziale. Kilka razy było nawet wspomniane, że w ten sposób ekipa PKŚ radzi sobie ze stresem i jest to jak najbardziej wiarygodne stwierdzenie. Wiem, że być może zabrzmię trochę jak Irwin, ale gdy coś zaczyna się dziać, wtedy dopiero jest zabawnie. Chociaż z drugiej strony w momentach, które wymagały odpowiedniej powagi, czytelnik wprowadzany był w ten stan bez udziału swojej woli. Po prostu, narracja pomaga w utożsamieniu się z bohaterami już po pierwszych kilku stronach.

W tej części zostało rozwiązanych wiele zagadek. Z ogromną chęcią wszystkie bym tu wytłumaczyła, ale wiem, że to Wy sami musicie je rozwikłać. Najważniejsze z nich, czyli te, które nie dawały mi spać przez kilka pierwszych nocy po skończeniu Deadline, okazały się stosunkowo proste i oczywiste, ale dopiero o poznaniu rozwiązania. Zjawisko przerywania lektury, podnoszenia wzroku na przedmiot, który znajduje się akurat na wysokości wzroku, mruknięcia jakiegoś niecenzuralnego słowa i powrót do czytania jest tu nie tyle powszechne, co często nieuniknione. Co więcej, gdybym znalazła takie odpowiedzi w młodzieżowych paranormalach, nie zostawiłabym na nich suchej nitki w recenzjach, bo byłby to szczyt kiczu i zwyczajna chęć maksymalnego zszokowania czytelnika. Ale tutaj za sprawą nie wiadomo czego całość była tak genialnie spojona i realistyczna, że nie potrafię tego skrytykować.

Za co jeszcze chciałabym podziękować autorce? Za to, że kiedy zaczęło się robić bardzo romantycznie i wątek miłosny na chwilę przejął stery, nie zrobiła z tego rzewnego romansu z seksem co trzy strony, tylko poprzestała na tej romantycznej chwili. Zachowała wstępną koncepcję, która znana była czytelnikom od premiery FEED i nie pozwoliła, by fabuła z mrożącej krew w żyłach zmieniła się w opis ochów i achów. To samo dotyczy bohaterów, którzy od pierwszego tomu zmienili się, oczywiście, ale tylko pod wpływem kolejnych przygód, a nie kolejnych tomów.

Na samym końcu muszę powiedzieć, że poczułam się szanowana. Nie do końca umiem to wyjaśnić, ale ma to coś wspólnego z tym, że jak na razie nie ma żadnych informacji o kolejnych częściach Przeglądu Końca Świata. Dla mnie to sygnał, że autorka szanuje siebie i ceni swoich czytelników. Nie wiem, czy tak jest w rzeczywistości, ale coraz więcej trylogii przeradza się w cykle pięcio, sześcio, a czasem nawet więcej częściowe. Zakończenie Blackout było piękne, prawdziwe i całkowicie pozytywne oraz spowodowało uśmiech na mojej twarzy, mimo że łzy wywołane wydarzeniem, które zdarzyło się chwilę wcześniej, nie zdążyły jeszcze obeschnąć.

Podsumowując:
Nie wiem, czy kiedykolwiek czytałam coś lepszego. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę. Ale jedno wiem na pewno: ta trylogia jest pozycją obowiązkową dla fanów powieści postapokaliptycznych i tych, których już nie interesują kolejne trójkąty miłosne. Bo ta seria jest prawdziwa i mówi o prawdzie, jak o towarze deficytowym, ale jakże potrzebnym.

Recenzja bierze udział w wyzwaniach: Czytam fantastykę, Urban fantasy, Book Lovers oraz Czytam opasłe tomiska.
Za możliwość zapoznania się z książką ogromnie dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non.




POWSTAŃCIE, PÓKI MOŻECIE!