środa, 7 stycznia 2015

128. "Mroczna Bohaterka. Jesienna Róża" Abigail Gibbs

Okładka pochodzi ze strony empik.com

Info:
Autor: Abigail Gibbs
Tytuł: Mroczna Bohaterka. Jesienna Róża
Tytuł oryginału: The Dark Heroine: Autumn Rose
Wydawnictwo: Muza
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 464
Numer tomu: 2

Recenzja może zawierać spoilery części 1.

Znacie to uczucie, gdy sięgacie po kontynuację i macie ogromną nadzieję graniczącą z szaleństwem, że będzie dało się ją czytać i może choć trochę się Wam spodoba? Jeśli nie, to ja znam. Mocowałam się sama ze sobą zanim zgodziłam się przeczytać tę powieść i dużą rolę w mojej zmianie zdania co do tego, że już NIGDY NIE SIĘGNĘ PO POWIEŚCI GIBBS, odgrywa Kapturek. Dzięki niej teraz czytacie ten tekst.


W drugiej części podobno genialnej serii o mrocznych istotach główną bohaterką nie jest Violet Lee, dziewczyna poznana w pierwszym tomie, która wpadła w towarzystwo wampirów, ale Jesienna Róża. Możemy dyskutować na temat tego, że jej imię kojarzy się z Indianami, ale znacznie bardziej istotną kwestią jest to, z jakiej rasy się ona wywodzi. Róża jest Mędrcem. Można ich rozpoznać przez to, że prawą stronę ich ciała zawsze pokrywa siateczka cienkich blizn, jakby korzeni, tuż pod skórą. Mędrcy posługują się magią zaczerpniętą z natury.

Rozpoczynając lekturę, byłam co najmniej zdezorientowana, gdyż niemal w ogóle nie pamiętałam Kolacji z wampirem, przez co na samym początku musiałam sporo czasu poświęcić przeczytaniu kilku recenzji pierwszego tomu, by przypomnieć sobie najważniejsze rzeczy. Niewiele to jednak pomogło, gdyż fabuła Jesiennej Róży tylko czasem przeplata się z fabułą poprzedniej części, by w końcu złączyć się w jedno. I dopiero teraz mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że wybaczam autorce to, w jaki sposób zrealizowała Kolację z wampirem. Więcej o tym na końcu.

Róża, jako bohaterka bądź co bądź główna, a nawet tytułowa, powinna chyba być silna. Na taką została wykreowana. Ale ona najpierw ma głęboką depresję, przez co nawet nie zauważa zalotów Fallona, nowego Mędrca w mieście, a potem, kiedy z pozoru nabiera spokoju i opanowania, nadal miewa stany depresyjne. Pojawiały się nawet myśli samobójcze, więc nie wydaje mi się, by była to bohaterka godna naśladowania. Chociaż trzeba jej przyznać, że momentami naprawdę się starała i koniec końców pokazała, że każdy może podnieść się na tyle, by wytrzymać ból straty. Róża dużo przeszła i to też stanowi swego rodzaju usprawiedliwienie jej zachowań.

Różnicą między tą a poprzednią częścią jest to, że jeżeli kogoś raziły częste stosunki płciowe odbywane między Violet a Kasparem, to po ten tom może sięgnąć bez obaw. Emocje między Różą a jej chłopakiem są bardzo napięte, ale nie ma tu tak dokładnych opisów wszystkich zdarzeń do jakich między nimi dochodzi. Zostawała na to spuszczona półprzezroczysta kurtyna i czytelnik nie ma możliwości przeczytania o ewentualnych uniesieniach. Może się jedynie domyślać. Jeżeli natomiast chodzi o opisy wydarzeń dramatycznych – byłam pod wrażeniem. Raz czy dwa sama nawet poczułam niepokój.

I, jak wspomniałam wcześniej, czas na zrehabilitowanie Kolacji z wampirem w moich oczach. Możliwe nawet, że nie tylko w moich. W każdym razie: czytając Jesienną Różę, doszłam do wniosku, że to, co wzięłam za rażące niedociągnięcia w pierwszej części, w połączeniu z drugą wygląda całkiem racjonalnie i w sumie nie powinnam była tego brać za błędy. Szczególnie widać to od momentu, w którym świat Mędrców i wampirów zaczyna się splatać w jedno. Cała Jesienna Róża dzieje się w otoczeniu pięknych komnat, oficjalnych tytułów, poszanowaniu hierarchii i ogólnym zachowaniu piękna. Wampiry natomiast porozumiewają się przekleństwami, są wybuchowe i podążają za instynktem, trochę jak zwierzęta. Dlatego pierwszy tom był raczej chaotyczny, instynkt i fizyczne potrzeby odgrywały w nim główną rolę. Niestałość Violet wygląda natomiast na celowe zagranie autorki, gdyż w drugim tomie też jej reakcje są sprzeczne. Natomiast świat Mędrców jest uporządkowany, dlatego wszystko sprawia wrażenie pięknego i wartego szacunku. Tylko żeby zobaczyć ten kontrast trzeba niestety przebrnąć przez tę „niefajną” pierwszą część.


Nie jest to może jakieś absolutne arcydzieło, ale bardzo przyjemnie czyta się tę powieść i polecam ją szczególnie na długie, zimowe wieczory, które szczęśliwie będą coraz krótsze, gdyż już wkrótce wiosna. Styl Gibbs rozwinął się i jej powieść nie przypomina już opowiadania z bloga trzynastolatki, która myśli, że jej wyobraźnia jest w porządku, a wali tyle scen seksu, ile tylko może. Tu już jest wyrachowanie – widać, że się starała.

Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję Wydawnictwu Muza.