Okładka pochodzi ze strony otwarte.eu. |
Info:
Autor:
Jeff VanderMeer
Tytuł:
Unicestwienie
Tytuł
oryginału:
Annihilation
Wydawnictwo:
Otwarte
Rok
wydania:
2014
Liczba
stron:
232
Numer
tomu:
1
Oto kolejne rozpoczęcie kolejnej postapokaliptycznej serii wydawanej
przez Otwarte. Co zadecydowało o tym, że się nią zainteresowałam?
To chyba wina niecodziennej okładki i intrygujących ilustracji
wewnątrz (tak, są obrazki!), ale to także wyraz nadziei, że
powieść dobrej jakości tym razem nie zakończy się na pierwszym
tomie.
Wyruszyła kolejna ekspedycja do Strefy X. Każda z uczestniczek ma
swoje powody, dla których się tam znalazła, jednak z czytelnikiem
w kontakcie jest tylko biolożka. W tej książce nie ma imion,
znacznie ważniejsze są umiejętności każdego człowieka i jego
przydatność w wyprawie. Ta konkretna ekspedycja na początku
składała się z pięciu osób: językoznawczyni, psycholożki,
geodetki, antropolożki oraz właśnie biolożki. O wszystkim zostały
poinformowane, jednak rzeczywistość dość dogłębnie
zweryfikowała tę wiedzę.
Ciężko
jest napisać opis czegoś tak złożonego jak ta, w sumie nie za
długa, powieść. Cały czas miałam wrażenie, że zbyt dużo
zdradzam. Chciałam pójść na łatwiznę i skopiować opis z
internetu, ale nie oddałoby to tego, w jaki sposób zrozumiałam
Unicestwienie.
Otóż na samym początku czułam się zagubiona i nie do końca
wiedziałam, o co tak naprawdę chodzi, co to jest ta Stefa X,
dlaczego bohaterki nie mają imion. Czyli chodziły mi po głowie
standardowe pytania przy rozpoczynaniu kolejnej powieści. Potem
jednak nie mogłam nie zauważyć, że historia zapisana na tych
kartkach nie ma nic wspólnego ze zwyczajną opowieścią. Przede
wszystkim: była mocno niepokojąca.
Zazwyczaj autor prędzej czy później wyjaśnia zasady działania
stworzonego przez siebie świata. Tu jest zupełnie inaczej.
Czytelnik poznaje te reguły wraz z bohaterką, zatem do samego końca
nie wiadomo wszystkiego, a jedynie urywki. Nieznany świat wstrząsa
zarówno biolożką, jak i towarzyszącemu jej odbiorcy, ponieważ
zastosowano pierwszoosobową narrację. Każdy szczegół jest tak
samo ważny, każdy ruch liścia, cichy skrzek w zaroślach czy
odgłos łamanej gałązki może oznaczać niebezpieczeństwo, tylko
jak można się przed nim ustrzec, skoro nic o nim nie wiadomo?
Czytelnik jest w ciągłym stanie napięcia.
Tego bardzo brakowało mi w wielu innych powieściach – ciągłego
strachu przed nieznanym. Niemożności znalezienia odpowiedzi na
pytania dotyczące często wyboru między życiem a śmiercią. W
końcu także finiszu, który nie daje spokoju i przez to
rozpaczliwie woła o kontynuację. Pan VanderMeer sprawił, że mimo
momentów, które według mnie były przesadnie rozciągnięte albo
zbyt proste, czytałam jego książkę z zapartym tchem i nie
myślałam zbyt wiele o świecie dookoła mnie. Kiedy weszłam w tę
powieść, nie mogłam wyjść. Dokładnie tak jak było w przypadku
biolożki i Strefy X.
To jedna z lepszych pozycji fantastycznych, które mogę polecić z
czystym sercem. Wciąga, szokuje i sprawia, że ciągły nawał pytań
zaczyna czytelnika męczyć, wymagać jego ciągłej uwagi. To nie
historia na przydługi wieczór przy herbacie i ciastkach – chyba
że lubicie herbatę mrożoną i ciastka twarde jak cegły. Całości
dopełniają oczywiście ilustracje stworzone przez Patryka
Mogilnickiego. Mogłabym się w nie wpatrywać godzinami.
Jeśli nie znam prawdziwych odpowiedzi, to tylko dlatego, że wciąż nie wiemy, jakie zadawać pytania.
(str. 225)