W razie gdyby ktoś z Was
nie miał kalendarza: mamy już 2015 rok! Przed nami kolejne 362 już
dni upokorzeń, porażek, ale także sukcesów i chwil wartych
zapamiętania. I tak już wyszło, że styczeń jest miesiącem
podsumowań i planów na przyszłość.
To będzie długi post, przygotujcie się na to.
Poniższy tekst można
podzielić na 3 części. W
pierwszej zawrę literackie podsumowanie mojego 2014 roku.
W drugiej postanowiłam umieścić podpatrzone u Artemis PPC OR Book Award, a w trzeciej
chcę podsumować samą siebie.
Ale w trochę inny sposób niż robi się to zazwyczaj. I trochę
poplanować, bo znacznie lepiej mi się funkcjonuje, kiedy mam do
czego dążyć :)
Część 1. –
literacki SUM mojego 2014 roku
Z
liczb powiem tylko tyle: udało mi się przeczytać 91
książek, z czego aż 38 stanowi nowości, czyli zostało
wydane właśnie w minionym roku.
Wybrałam
dziesięć, które najlepiej wspominam i dziesięć, które według
mnie nadają się jedynie na podpałkę.
Te,
które najlepiej wspominam to (kolejność zgodna z kolejnością
czytania):
- Kaja Wasilewska Srebrnowłosa
- Carrie Ryan Las Zębów i Rąk
- Agnieszka Lingas-Łoniewska Brudny świat
- Jeffrey Eugenides Przekleństwa niewinności
- Kiera Cass Rywalki
- Veronica Roth Niezgodna
- Mira Grant Przegląd Końca Świata. Blackout
- Karol Paciorek, Włodek Markowicz Lekko Stronniczy – jeszcze więcej
- Jakub Ćwiek Chłopcy 3. Zguba
- Moira Young Krwawy szlak
Jeżeli chodzi o książki, które
najlepiej nadają się na podpałkę, to wybór wbrew pozorom nie
należał do najprostszych. Kolejność również jest zgodna z
kolejnością czytania.
- Marta Grzebuła Przepaść samobójców
- Kamil Kasprzak Wyspy Legerdy. Żelazny Łuk
- Magdalena Pawlik Szklany deszcz
- Alexandra Monir Poza czasem
- James Dashner Więzień labiryntu
- Carrie Ryan Śmiercionośne fale
- Mark Helprin Zimowa opowieść
- Veronica Roth Wierna
- C.J. Daugherty Zagrożeni
- Bartłomiej Basiura Zamknięta prawda
A w nawiązaniu do moich literackich postanowień noworocznych, o których będzie także trochę później, chciałam poinformować, że nie będę już brała udziału w wyzwaniach miesięcznych na blogach i zdecydowałam, że wyzwanie Kiedy kobieta przejmuje dowodzenie nie będzie przedłużane o kolejny rok. Spowodowane jest to tym, że miało ono stosunkowo niewielką popularność, a roboty związanej z podsumowaniami było bardzo dużo. Wybaczcie.
Część
2. - PPC OR Book Award
Tu chciałabym podziękować
Artemis, którą większość z Was na pewno zna, poza tym brała
udział we wrześniowym Let's talk!.
Pomysł jest taki, żeby zestawić ze sobą książki w kilku
kategoriach. Zdecydowałam się jednak wykorzystać tylko te, które
zostały wydane w 2014 roku, a nie wszystkie, które przeczytałam w
ciągu minionych 12 miesiecy. Wybieram zatem spośród 38 książek,
a nie 91.
Najlepsza
& Najgorsza okładka
Zaszczyt
tytułu najlepszej okładki przypadł w udziale, jak widać, Zimowej opowieści
Helprina. Chociaż książka sama w sobie mnie nie zachwyciła,
połowę powodów, dla których w ogóle po nią sięgnęłam
stanowiła szata graficzna powieści, która zdecydowanie przyciąga
wzrok potencjalnego czytelnika i obiecuje tajemnicze przygody.
Jeżeli
zaś idzie o książkę, której okładkę uważam za najmniej
przyjazną dla oka, to będzie to Jantar i Słońce Joanny
Terki. Grafika kojarzy się od razu z jakąś astronomiczną
encyklopedią i chociaż oczywiście nawiązuje w ten sposób do
tytułu i fabuły książki, wyszła w sumie mało ciekawie.
Za
najlepszą zdecydowanie uważam Sabę z Krwawego szlaku Moiry
Young. I fakt, że zmarły pies mojej cioci tak się wabił, nie ma
tu nic do rzeczy. Saba jest silną bohaterką, która wie, czego chce
i wydaje mi się naprawdę godna naśladowania, a w dzisiejszej
literaturze młodzieżowej to naprawdę rzadkość.
Natomiast
bohaterką, której najchętniej przybiłabym piątkę krzesłem w
głowę, jest Allie z Zagrożonych
C.J.
Daugherty. NIENAWIDZĘ, kiedy na przestrzeni kolejnych tomów
bohaterka z silnej osoby staje się beksą z niewytłumaczalnymi
napadami heroicznej odwagi. Nie czytałam Zbuntowanych
i jak na razie mi się nie spieszy, mówiąc delikatnie.
Tu
wybór był tak niezwykle trudny, że namyślałam się dobre pół
godziny. No bo jak można wybrać tylko JEDNEGO bohatera męskiego?
Ale koniec końców z puli kandydatów wyłowiłam Tommy'ego Cordella
z Brudnego świata Agnieszki
Lingas-Łoniewskiej. Z jednej strony to typowy bohater z typowym
zachowaniem, ale pierwsze miejsce na mojej liście zajmuje głównie
dzięki autorce, która tak go przedstawiła, że wygrał nawet z
Colem z Alicji i Lustra Zombi
Geny Showalter.
Najgorszym
był zdecydowanie Tobias z Wiernej
Veroniki
Roth. On również zawdzięcza to miejsce autorce, która sprawiła,
że z silnego mężczyzny, który potrafił choć trochę nabrać
dystansu do świata i umiał dokonać obiektywnych decyzji, stał się
niemal tak niestabilny psychicznie, jak tylko kobiety w ciąży
potrafią. Nie tego szukam w bohaterach męskich, dlatego nie dziwne,
że Cztery się tu znalazł. „Zerowej” części serii Roth nie
czytałam i jak na razie nie zamierzam tego robić.
Największym
zaskoczeniem dla mnie w minionym roku była zdecydowanie druga część
Mrocznej
Bohaterki
Abigail Gibbs, czyli Jesienna
Róża,
której recenzja powinna ukazać się już wkrótce. Powiem tylko
tyle: otworzyła mi ona oczy i zupełnie inaczej zaczęłam
postrzegać pierwszy tom serii. No i ją przynajmniej dało się
czytać.
Zdecydowałam
nie dawać w tej kategorii debiutów, bo moim celem nie jest
dowalanie początkującym autorom, skoro sama jeszcze nigdy nic nie
napisałam. Dlatego miejsce największego rozczarowania zajmie Wierna
Veroniki
Roth. To już drugi raz w tym zestawieniu, ale mając w pamięci
poziom z pierwszej części, miałam ogromną nadzieję, że
Zbuntowana
była tylko niewielkim potknięciem. Niestety, okazało się, że
jest trochę inaczej i Roth chyba złamała nogę przez to
potknięcie.
AAAA....
Dlaczego?! Nie wiem, czy tu powinna być 3. część Chłopców
Jakuba
Ćwieka, Blackout
Miry
Grant czy Brudny świat Agnieszki
Lingas-Łoniewskiej. To takie trudne, ale koniec końców
zdecydowałam się na finalną część Przeglądu Końca Świata,
bo na końcówkę Chłopców nadal czekamy, a Brudny świat już
był. Blackout
rozłożyło mnie na łopatki. To absolutny majstersztyk i chyba
nigdy nie wycofam się z tej opinii.
Tu
jest już znacznie prościej i też nie zamierzam iść na łatwiznę
i wciskać tu polskiego debiutu. Dlatego to miejsce przypadło w
udziale
Zimowej opowieści Helprina.
Nie rozumiem tej powieści, nie wiem, co ludzie w niej widzą, nie
mam pojęcia nawet do końca, o czym ta książka jest. Wybaczcie.
Jeżeli ktoś czytał i wie, o co w niej chodzi, niech się wypowie i
odsłoni mi oczy, bo nadal żałuję wydanych na nią pieniędzy.
Część 3. - SelfSUM, czyli sama o sobie
Na blogu Retromoderna zobaczyłam bardzo ciekawy post, który mówił wyraźnie, by zamiast postanowień wypisywać sukcesy minionego roku. To podobno jest bardziej motywujące niż tworzenie celów wypiszę-a-nuż-coś-się-uda-zrealizować.
Moja znajomość z kilkoma blogerkami bardzo się rozwinęła, co one mogą potwierdzić (tak myślę) i naprawdę się z tego powodu ogromnie cieszę. Wcześniej znałam się tylko z Marthą dzięki temu, że mieszkamy stosunkowo blisko siebie i traf chciał, że akurat ona miała książkę, która mnie interesowała, na wymianę. Potem byłyśmy razem na nocy ekranizacji, z czego pełną relację możecie zobaczyć na jej kanale na YT. Najbardziej do przodu poszła chyba moja przyjaźń z Olą z Everyday Book, moją siostrą, którą mogłam sobie sama wybrać. Ogromnie cieszę się, że udało nam się spotkać na majowych targach książki w Warszawie i trochę ze sobą pobyć. Naprawdę, uważam to za ogromny sukces! Z Olą z Ludzkiej sokowirówki mogłyśmy poznać się już wcześniej, ale nie byłyśmy świadome tego, że chodzimy do jednego liceum. Wyszło to na jaw dopiero w okolicach marca (chyba) i od tamtej pory mogę śmiało powiedzieć, że się dogadujemy i co jakiś czas pomagamy sobie nawzajem. Owoce ostatniej współpracy możecie oglądać od niedawna na jej blogu. Zanim przejdę do znajomości zawartych na targach w Warszawie, muszę wspomnieć o Marceli (Mirror of Soul), z którą poznałam się w tym roku dzięki temu, że wstąpiłam do akcji PNGiSAM i musiałam się z nią kontaktować co jakiś czas. Osobiście spotkałyśmy się dopiero pod koniec października w Krakowie. W maju w Warszawie spotkałam się wreszcie z Kasią z Poradnika Pozytywnego Czytelnika, Himi z Nocnych Szeptów, no i kolejną Olą, tym razem z Epickich książek. Tak bardzo, bardzo, bardzo cieszę się, że wszyscy okazują się tak mili, jak sugerowałyby to ich teksty. Naprawdę, według mnie to OGROMNY sukces zawrzeć tyle znajomości w tak krótkim czasie, szczególnie, że z natury jestem raczej samotnikiem. Po Warszawie przyszedł czas na Kraków (kilka miesięcy odstępu, ale kto by się tam przejmował?) i jeszcze jedną Olę – z bloga Poza granicami. W międzyczasie, chociaż podobno nie istnieje coś takiego, pozanałam także Magdę z My Paper Paradise i razem ekscytowałyśmy spotkaniami z Lekko Stronniczymi. Ja w Warszawie, ona kilka tygodni później w Gdańsku. Uff, tyle ludzi :) Mam nadzieję, że nikogo nie pominęłam.
Ostatni raz drastycznie zmieniłam szablon chyba w okolicach marca. Od tamtej pory zmiany, które wprowadzałam były naprawdę sprawami kosmetycznymi i już zastanawiam się nad kolejną zmianą wyglądu, tym razem na jeszcze dłużej, dlatego muszę mieć gotowy projekt, a to zajmuje dużo czasu zazwyczaj. Zmiana adresu bloga jest etapem przejściowym między blogspotem a własną domeną, na którą KIEDYŚ może przejdę. Pomysł pochodzi od Oli z LS i jak na razie na jej radach się nie zawiodłam, dlatego od dzisiaj jest tylko ostatnirozdzial.blogspot.com. Z niezaktualizowanymi linkami i komentarze z Disqus też są widoczne tylko dla mnie. Ale strona działa przynajmniej.
Nareszcie ogarnęłam swojego blogrolla, włączyłam czytnik RSS i znacznie ograniczyłam liczbę blogów, które czytam regularnie. Regularnie czytaj: czytam każdy post i przynajmniej co któryś zostawiam komentarz. I, co najdziwniejsze, nie są to blogi recenzenckie. Wybaczcie, ale jedyne blogi recenzenckie, jakie naprawdę czytam, to blogi osób, które znam. Na blogrollu mam co prawda więcej, ale zazwyczaj tylko przejrzę go w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Niestety rzadko coś takiego znajduję. Niemal codziennie sprawdzam tylko jednego bloga: wyrwanezkontekstu.pl. I chociaż właścicielka pewnie i tak nie dowie się o tej wzmiance, naprawdę cenię sobie jej teksty.
Postanowiłam, że będę bardziej organizować swój czas, dlatego dłuugo szukałam odpowiedniego dla mnie kalendarzo-organizera. Niestety, w supermarketach nie ma w ogóle czegoś takiego jak organizer, natomiast w specjalistycznych sklepach kosztują one fortunę, a i tak nie pasują mi pod względem rozkładu wewnątrz. Niechcący i nie pamiętam jak trafiłam jednak na blog designyourlife.pl i zakochałam się w pokazywanych tam organizerach. Wydrukowanie go jednak przewyższało moje umiejętności. Na szczęście już niedługo później były w sprzedaży. Kupiłam i korzystam :)
Przestałam martwić się rzeczami, na które nie mam wpływu... i czuję się znacznie lżejsza. Znacznie mniej sytuacji potrafi mnie tak przygnieść, że nie daję rady wstać. Nie wiem, jak mi się to udało osiągnąć, ale znacznie więcej się uśmiecham i nawet chce mi się od czasu do czasu spotkać z kimś spoza szkoły. Ot tak, dla kaprysu. Kiedyś było to dla mnie zupełnie nie do pojęcia – zaprosić gdzieś kogoś albo napisać z pytaniem, czy możemy iść na kawę. Okazuje się, że to właśnie wtedy rodzą się najlepsze pomysły.
Zaczęłam pisać pod własnym nazwiskiem. Koniec z pseudonimami i ukrywaniem się. Jeszcze w wakacje było to dla mnie nie do pomyślenia. Wiedziałam, że kiedyś Natalie Rosa zmieni się w Kasię Zembrowską, ale nie przeczuwałam, że tak szybko się na to zdecyduję. I wiecie co? To nie takie straszne, nic się nie zmieniło. Tylko teraz czuję się szczerze :)
Nauczyłam się oddzielać impulsywne zachcianki od długotrwałych potrzeb. Nie robię list „do kupienia” ani „to chcę”, tylko kupuję to, co jest na promocji i co już czytałam i wiem, że chcę to mieć albo to, co czytała Ola i wie, że jest warte kupna. Jej gustom literackim ufam w 1000%. W tej kwestii jesteśmy niemal identyczne, co jest naprawdę niezwykle pomocne. Nie biorę też już tylu egzemplarzy recenzenckich, ile bym chciała, bo wiem, że nie dam rady tego przeczytać w określonym czasie. Staram się też nie zaczynać kolejnych serii, jeżeli nie skończyłam jeszcze tych, które stoją na półce i czekają.
I na koniec najważniejsze: zaczęłam przekonywać się do SUKIENEK. Tak. Jeszcze miesiąc temu było dla mnie nie do pomyślenia, żeby jechać autobusem, pójść na urodziny koleżanki, wybrać się do SZKOŁY w sukience/spódnicy. Czułam się wtedy jakbym była w samych majtkach. Teraz to uczucie chyba... zaczyna powoli przechodzić w przyjemne poczucie swobody ruchów i trochę też kobiecości. Aha, zaczęłam się też okazjonalnie malować. I nie chodzi mi tu o kreski na oczach. Pełny make up. Z bazą, cieniami, różem itp. Zawsze było mi na to szkoda czasu. Chyba dorośleję. Za pół roku dziewiętnaste urodziny – chyba czas najwyższy.
Z całego serca gratuluję tym, którzy dotrwali aż dotąd i szczerze mogą powiedzieć, że przeczytali całość. Ogromne brawa dla Was. Ja sama boję się to czytać jeszcze raz, a będę musiała to zrobić, żeby usunąć niechciane błędy.
I Wam, i sobie życzę z całego serca, by 2015 okazał się przynajmniej w połowie lepszy, niż 2014. I żeby to, co udało się Wam osiągnąć w minionym roku, przełożyło się na realne profity w roku obecnym. Żebyście czerpali radość z małych rzeczy, choćby z tego, że świeci słońce. Wtedy znacznie łatwiej idzie się przez życie. Chciałabym, naprawdę bym chciała za rok zobaczyć Wasze komentarze, wiadomości czy coś w tym guście, gdzie piszecie o tym, co się Wam udało zrobić, czego udało się Wam dokonać, czego sami sobie chcecie pogratulować. Możecie nawet wpisać takie rzeczy poniżej w komentarzach. Chcę móc być z Was dumna. Serio. Chcę się uśmiechnąć :)