sobota, 3 stycznia 2015

2014 - SUMy i inne skopiowane rzeczy

W razie gdyby ktoś z Was nie miał kalendarza: mamy już 2015 rok! Przed nami kolejne 362 już dni upokorzeń, porażek, ale także sukcesów i chwil wartych zapamiętania. I tak już wyszło, że styczeń jest miesiącem podsumowań i planów na przyszłość. To będzie długi post, przygotujcie się na to.


Poniższy tekst można podzielić na 3 części. W pierwszej zawrę literackie podsumowanie mojego 2014 roku. W drugiej postanowiłam umieścić podpatrzone u Artemis PPC OR Book Award, a w trzeciej chcę podsumować samą siebie. Ale w trochę inny sposób niż robi się to zazwyczaj. I trochę poplanować, bo znacznie lepiej mi się funkcjonuje, kiedy mam do czego dążyć :)


Część 1. – literacki SUM mojego 2014 roku

Z liczb powiem tylko tyle: udało mi się przeczytać 91 książek, z czego aż 38 stanowi nowości, czyli zostało wydane właśnie w minionym roku.

Wybrałam dziesięć, które najlepiej wspominam i dziesięć, które według mnie nadają się jedynie na podpałkę.
Te, które najlepiej wspominam to (kolejność zgodna z kolejnością czytania):
Jeżeli chodzi o książki, które najlepiej nadają się na podpałkę, to wybór wbrew pozorom nie należał do najprostszych. Kolejność również jest zgodna z kolejnością czytania.
A w nawiązaniu do moich literackich postanowień noworocznych, o których będzie także trochę później, chciałam poinformować, że nie będę już brała udziału w wyzwaniach miesięcznych na blogach i zdecydowałam, że wyzwanie Kiedy kobieta przejmuje dowodzenie nie będzie przedłużane o kolejny rok. Spowodowane jest to tym, że miało ono stosunkowo niewielką popularność, a roboty związanej z podsumowaniami było bardzo dużo. Wybaczcie.





Część 2. - PPC OR Book Award

Tu chciałabym podziękować Artemis, którą większość z Was na pewno zna, poza tym brała udział we wrześniowym Let's talk!. Pomysł jest taki, żeby zestawić ze sobą książki w kilku kategoriach. Zdecydowałam się jednak wykorzystać tylko te, które zostały wydane w 2014 roku, a nie wszystkie, które przeczytałam w ciągu minionych 12 miesiecy. Wybieram zatem spośród 38 książek, a nie 91.







Najlepsza & Najgorsza okładka
Zaszczyt tytułu najlepszej okładki przypadł w udziale, jak widać, Zimowej opowieści Helprina. Chociaż książka sama w sobie mnie nie zachwyciła, połowę powodów, dla których w ogóle po nią sięgnęłam stanowiła szata graficzna powieści, która zdecydowanie przyciąga wzrok potencjalnego czytelnika i obiecuje tajemnicze przygody.

Jeżeli zaś idzie o książkę, której okładkę uważam za najmniej przyjazną dla oka, to będzie to Jantar i Słońce Joanny Terki. Grafika kojarzy się od razu z jakąś astronomiczną encyklopedią i chociaż oczywiście nawiązuje w ten sposób do tytułu i fabuły książki, wyszła w sumie mało ciekawie.


Najlepsza & Najgorsza bohaterka
Za najlepszą zdecydowanie uważam Sabę z Krwawego szlaku Moiry Young. I fakt, że zmarły pies mojej cioci tak się wabił, nie ma tu nic do rzeczy. Saba jest silną bohaterką, która wie, czego chce i wydaje mi się naprawdę godna naśladowania, a w dzisiejszej literaturze młodzieżowej to naprawdę rzadkość.

Natomiast bohaterką, której najchętniej przybiłabym piątkę krzesłem w głowę, jest Allie z Zagrożonych C.J. Daugherty. NIENAWIDZĘ, kiedy na przestrzeni kolejnych tomów bohaterka z silnej osoby staje się beksą z niewytłumaczalnymi napadami heroicznej odwagi. Nie czytałam Zbuntowanych i jak na razie mi się nie spieszy, mówiąc delikatnie.


Najlepszy & Najgorszy bohater
Tu wybór był tak niezwykle trudny, że namyślałam się dobre pół godziny. No bo jak można wybrać tylko JEDNEGO bohatera męskiego? Ale koniec końców z puli kandydatów wyłowiłam Tommy'ego Cordella z Brudnego świata Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Z jednej strony to typowy bohater z typowym zachowaniem, ale pierwsze miejsce na mojej liście zajmuje głównie dzięki autorce, która tak go przedstawiła, że wygrał nawet z Colem z Alicji i Lustra Zombi Geny Showalter.

Najgorszym był zdecydowanie Tobias z Wiernej Veroniki Roth. On również zawdzięcza to miejsce autorce, która sprawiła, że z silnego mężczyzny, który potrafił choć trochę nabrać dystansu do świata i umiał dokonać obiektywnych decyzji, stał się niemal tak niestabilny psychicznie, jak tylko kobiety w ciąży potrafią. Nie tego szukam w bohaterach męskich, dlatego nie dziwne, że Cztery się tu znalazł. „Zerowej” części serii Roth nie czytałam i jak na razie nie zamierzam tego robić.


Największe zaskoczenie & Największe rozczarowanie
Największym zaskoczeniem dla mnie w minionym roku była zdecydowanie druga część Mrocznej Bohaterki Abigail Gibbs, czyli Jesienna Róża, której recenzja powinna ukazać się już wkrótce. Powiem tylko tyle: otworzyła mi ona oczy i zupełnie inaczej zaczęłam postrzegać pierwszy tom serii. No i ją przynajmniej dało się czytać.

Zdecydowałam nie dawać w tej kategorii debiutów, bo moim celem nie jest dowalanie początkującym autorom, skoro sama jeszcze nigdy nic nie napisałam. Dlatego miejsce największego rozczarowania zajmie Wierna Veroniki Roth. To już drugi raz w tym zestawieniu, ale mając w pamięci poziom z pierwszej części, miałam ogromną nadzieję, że Zbuntowana była tylko niewielkim potknięciem. Niestety, okazało się, że jest trochę inaczej i Roth chyba złamała nogę przez to potknięcie.


Najlepsza & Najgorsza książka
AAAA.... Dlaczego?! Nie wiem, czy tu powinna być 3. część Chłopców Jakuba Ćwieka, Blackout Miry Grant czy Brudny świat Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. To takie trudne, ale koniec końców zdecydowałam się na finalną część Przeglądu Końca Świata, bo na końcówkę Chłopców nadal czekamy, a Brudny świat już był. Blackout rozłożyło mnie na łopatki. To absolutny majstersztyk i chyba nigdy nie wycofam się z tej opinii.

Tu jest już znacznie prościej i też nie zamierzam iść na łatwiznę i wciskać tu polskiego debiutu. Dlatego to miejsce przypadło w udziale Zimowej opowieści Helprina. Nie rozumiem tej powieści, nie wiem, co ludzie w niej widzą, nie mam pojęcia nawet do końca, o czym ta książka jest. Wybaczcie. Jeżeli ktoś czytał i wie, o co w niej chodzi, niech się wypowie i odsłoni mi oczy, bo nadal żałuję wydanych na nią pieniędzy.



Część 3. - SelfSUM, czyli sama o sobie

Na blogu Retromoderna zobaczyłam bardzo ciekawy post, który mówił wyraźnie, by zamiast postanowień wypisywać sukcesy minionego roku. To podobno jest bardziej motywujące niż tworzenie celów wypiszę-a-nuż-coś-się-uda-zrealizować.


Moja znajomość z kilkoma blogerkami bardzo się rozwinęła, co one mogą potwierdzić (tak myślę) i naprawdę się z tego powodu ogromnie cieszę. Wcześniej znałam się tylko z Marthą dzięki temu, że mieszkamy stosunkowo blisko siebie i traf chciał, że akurat ona miała książkę, która mnie interesowała, na wymianę. Potem byłyśmy razem na nocy ekranizacji, z czego pełną relację możecie zobaczyć na jej kanale na YT. Najbardziej do przodu poszła chyba moja przyjaźń z Olą z Everyday Book, moją siostrą, którą mogłam sobie sama wybrać. Ogromnie cieszę się, że udało nam się spotkać na majowych targach książki w Warszawie i trochę ze sobą pobyć. Naprawdę, uważam to za ogromny sukces! Z Olą z Ludzkiej sokowirówki mogłyśmy poznać się już wcześniej, ale nie byłyśmy świadome tego, że chodzimy do jednego liceum. Wyszło to na jaw dopiero w okolicach marca (chyba) i od tamtej pory mogę śmiało powiedzieć, że się dogadujemy i co jakiś czas pomagamy sobie nawzajem. Owoce ostatniej współpracy możecie oglądać od niedawna na jej blogu. Zanim przejdę do znajomości zawartych na targach w Warszawie, muszę wspomnieć o Marceli (Mirror of Soul), z którą poznałam się w tym roku dzięki temu, że wstąpiłam do akcji PNGiSAM i musiałam się z nią kontaktować co jakiś czas. Osobiście spotkałyśmy się dopiero pod koniec października w Krakowie. W maju w Warszawie spotkałam się wreszcie z Kasią z Poradnika Pozytywnego Czytelnika, Himi z Nocnych Szeptów, no i kolejną Olą, tym razem z Epickich książek. Tak bardzo, bardzo, bardzo cieszę się, że wszyscy okazują się tak mili, jak sugerowałyby to ich teksty. Naprawdę, według mnie to OGROMNY sukces zawrzeć tyle znajomości w tak krótkim czasie, szczególnie, że z natury jestem raczej samotnikiem. Po Warszawie przyszedł czas na Kraków (kilka miesięcy odstępu, ale kto by się tam przejmował?) i jeszcze jedną Olę – z bloga Poza granicami. W międzyczasie, chociaż podobno nie istnieje coś takiego, pozanałam także Magdę z My Paper Paradise i razem ekscytowałyśmy spotkaniami z Lekko Stronniczymi. Ja w Warszawie, ona kilka tygodni później w Gdańsku. Uff, tyle ludzi :) Mam nadzieję, że nikogo nie pominęłam.


Ostatni raz drastycznie zmieniłam szablon chyba w okolicach marca. Od tamtej pory zmiany, które wprowadzałam były naprawdę sprawami kosmetycznymi i już zastanawiam się nad kolejną zmianą wyglądu, tym razem na jeszcze dłużej, dlatego muszę mieć gotowy projekt, a to zajmuje dużo czasu zazwyczaj. Zmiana adresu bloga jest etapem przejściowym między blogspotem a własną domeną, na którą KIEDYŚ może przejdę. Pomysł pochodzi od Oli z LS i jak na razie na jej radach się nie zawiodłam, dlatego od dzisiaj jest tylko ostatnirozdzial.blogspot.com. Z niezaktualizowanymi linkami i komentarze z Disqus też są widoczne tylko dla mnie. Ale strona działa przynajmniej.


Nareszcie ogarnęłam swojego blogrolla, włączyłam czytnik RSS i znacznie ograniczyłam liczbę blogów, które czytam regularnie. Regularnie czytaj: czytam każdy post i przynajmniej co któryś zostawiam komentarz. I, co najdziwniejsze, nie są to blogi recenzenckie. Wybaczcie, ale jedyne blogi recenzenckie, jakie naprawdę czytam, to blogi osób, które znam. Na blogrollu mam co prawda więcej, ale zazwyczaj tylko przejrzę go w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Niestety rzadko coś takiego znajduję. Niemal codziennie sprawdzam tylko jednego bloga: wyrwanezkontekstu.pl. I chociaż właścicielka pewnie i tak nie dowie się o tej wzmiance, naprawdę cenię sobie jej teksty.

Postanowiłam, że będę bardziej organizować swój czas, dlatego dłuugo szukałam odpowiedniego dla mnie kalendarzo-organizera. Niestety, w supermarketach nie ma w ogóle czegoś takiego jak organizer, natomiast w specjalistycznych sklepach kosztują one fortunę, a i tak nie pasują mi pod względem rozkładu wewnątrz. Niechcący i nie pamiętam jak trafiłam jednak na blog designyourlife.pl i zakochałam się w pokazywanych tam organizerach. Wydrukowanie go jednak przewyższało moje umiejętności. Na szczęście już niedługo później były w sprzedaży. Kupiłam i korzystam :)

Przestałam martwić się rzeczami, na które nie mam wpływu... i czuję się znacznie lżejsza. Znacznie mniej sytuacji potrafi mnie tak przygnieść, że nie daję rady wstać. Nie wiem, jak mi się to udało osiągnąć, ale znacznie więcej się uśmiecham i nawet chce mi się od czasu do czasu spotkać z kimś spoza szkoły. Ot tak, dla kaprysu. Kiedyś było to dla mnie zupełnie nie do pojęcia – zaprosić gdzieś kogoś albo napisać z pytaniem, czy możemy iść na kawę. Okazuje się, że to właśnie wtedy rodzą się najlepsze pomysły.

Zaczęłam pisać pod własnym nazwiskiem. Koniec z pseudonimami i ukrywaniem się. Jeszcze w wakacje było to dla mnie nie do pomyślenia. Wiedziałam, że kiedyś Natalie Rosa zmieni się w Kasię Zembrowską, ale nie przeczuwałam, że tak szybko się na to zdecyduję. I wiecie co? To nie takie straszne, nic się nie zmieniło. Tylko teraz czuję się szczerze :)

Nauczyłam się oddzielać impulsywne zachcianki od długotrwałych potrzeb. Nie robię list „do kupienia” ani „to chcę”, tylko kupuję to, co jest na promocji i co już czytałam i wiem, że chcę to mieć albo to, co czytała Ola i wie, że jest warte kupna. Jej gustom literackim ufam w 1000%. W tej kwestii jesteśmy niemal identyczne, co jest naprawdę niezwykle pomocne. Nie biorę też już tylu egzemplarzy recenzenckich, ile bym chciała, bo wiem, że nie dam rady tego przeczytać w określonym czasie. Staram się też nie zaczynać kolejnych serii, jeżeli nie skończyłam jeszcze tych, które stoją na półce i czekają.

I na koniec najważniejsze: zaczęłam przekonywać się do SUKIENEK. Tak. Jeszcze miesiąc temu było dla mnie nie do pomyślenia, żeby jechać autobusem, pójść na urodziny koleżanki, wybrać się do SZKOŁY w sukience/spódnicy. Czułam się wtedy jakbym była w samych majtkach. Teraz to uczucie chyba... zaczyna powoli przechodzić w przyjemne poczucie swobody ruchów i trochę też kobiecości. Aha, zaczęłam się też okazjonalnie malować. I nie chodzi mi tu o kreski na oczach. Pełny make up. Z bazą, cieniami, różem itp. Zawsze było mi na to szkoda czasu. Chyba dorośleję. Za pół roku dziewiętnaste urodziny – chyba czas najwyższy.


Z całego serca gratuluję tym, którzy dotrwali aż dotąd i szczerze mogą powiedzieć, że przeczytali całość. Ogromne brawa dla Was. Ja sama boję się to czytać jeszcze raz, a będę musiała to zrobić, żeby usunąć niechciane błędy.

I Wam, i sobie życzę z całego serca, by 2015 okazał się przynajmniej w połowie lepszy, niż 2014. I żeby to, co udało się Wam osiągnąć w minionym roku, przełożyło się na realne profity w roku obecnym. Żebyście czerpali radość z małych rzeczy, choćby z tego, że świeci słońce. Wtedy znacznie łatwiej idzie się przez życie. Chciałabym, naprawdę bym chciała za rok zobaczyć Wasze komentarze, wiadomości czy coś w tym guście, gdzie piszecie o tym, co się Wam udało zrobić, czego udało się Wam dokonać, czego sami sobie chcecie pogratulować. Możecie nawet wpisać takie rzeczy poniżej w komentarzach. Chcę móc być z Was dumna. Serio. Chcę się uśmiechnąć :)

Ściskam Was ponoworocznie ♥

Jeżeli spodobała się Wam ta grafika i chcielibyście ustawić ją np. na pulpicie,
piszcie na biuro.ostatnirozdzial@gmail.com z rozdzielczością Waszego
ekranu - wyślę Wam ją w odpowiednim rozmiarze :)