sobota, 24 stycznia 2015

131. "Jedyna" Kiera Cass

Okładka pochodzi ze strony empik.com
Info:
Autor: Kiera Cass
Tytuł: Jedyna
Tytuł oryginału: The One
Wydawnictwo: Jaguar
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 336
Numer tomu: 3
tom I – Rywalki
tom II – Elita

Recenzja może zawierać spoilery cz. 1 i 2.

Z trzydziestu pięciu dziewcząt wybranych do Eliminacji książę Maxon musi wybrać jedną, która zostanie jego żoną. Oto przed nami trzecia odsłona, kolejny etap rywalizacji o koronę i miejsce przy boku przyszłego króla. Zostało już tyko cztery panie, a wśród nich America, w której rękach może leżeć los całej Illéi.


Jedyna jest naprawdę pięknie oprawiona – fotografia na okładce tak bardzo przyciąga uwagę, że nie mogłam oderwać od niej wzroku w księgarni nawet wtedy, kiedy już bezpiecznie stała na mojej półce. Nie przebija oczywiście soczystego błękitu okładki Rywalek, ale stanowi integralną część całej trylogii (która ma się jeszcze rozrosnąć, jak znaczna większość współczesnych „trylogii”).

Cała ta seria jest niezwykle popularna, głośno komentowana i nie wiem, czy to za sprawą właśnie tych pięknych okładek, świeżej historii czy dobrej reklamy, ale przy poprzednich częściach, a szczególnie przy Rywalkach, przyłączałam się do ogólnych „ochów i achów”. Po pewnym czasie niestety mój zapał jednak osłabł. Nie jestem w stanie wychwalać pod niebiosa tej powieści, bo ona zwyczajnie na to nie zasługuje. Owszem, jest wciągająca, a podział na części tylko potęguje napięcie towarzyszące przy Eliminacjach, ale po pewnym czasie w sumie nie wiadomo, dlaczego autorka tak to rozciągnęła, zamiast opisać tę historię w jednym grubszym tomie.

Nie można jednak powiedzieć, że akcja idzie w tempie żółwia. Ja bym dała raczej grubego, najedzonego kota. Ale takiego, który się porusza, a nie leży tam, gdzie stał. Przygody Ami są dynamiczne, ale ogólnie dzieje się stosunkowo mało i wszystko ma jakby z góry ustawiony grafik. Emocje sprawiają wrażenie trochę papierowych, a zachowanie Ami nie jest już tak racjonalne i przemyślane, jak w Rywalkach i Elicie. Bohaterka zmieniła się z osoby godnej naśladowania w postać tłukącą się we własnym świecie jak w klatce. Niby sobie radziła, ale jednak nie. Co najgorsze, okoliczności nie usprawiedliwiają zbytnio tej przemiany.

Maxona i Aspena próbowałam z całych sił pominąć, ale to obok Ami najważniejsze postacie w trylogii, zatem muszę o nich wspomnieć. Od samego początku kibicowałam Maxonowi. Uważałam go za prawdziwego mężczyznę, podczas gdy Aspen był dla mnie trochę niezrównoważonym młodziakiem zakochanym po uszy, do którego nic nie dociera. Byłam przekonana, że Ami szybko ukróci jego zaloty w zamku i skończy tamten rozdział swojego życia. Ona jednak zaczęła traktować Aspena jako deskę ratunkową w razie, gdyby Maxon jej nie wybrał i przez to chłopak stał się o wiele bardziej śmiały i mniej uważny. Książę natomiast zaczął mieć humory niemal jak dziewczyna, co szczególnie widać w momencie, kiedy nie daje Ami nawet wytłumaczyć jej zachowania po pewnym zdarzeniu. Zachowywał się wtedy jak dziewczyna zazdrosna o swojego chłopaka, rozmawiającego z inną o pracy domowej.

Końcówka była, przepraszam za określenie, banalna. Czułam się jak na sylwestrze z Dwójką lub Polsatem – oczekiwałam wielkich, pięknych sztucznych ogni, a dostałam tylko jakieś pukawki, które nawet zimne ognie przebijają pod względem spektakularności. Bardzo mocno się rozczarowałam i na dodatek rozsierdziło mnie to, że autorka zamierza ciągnąć historię o Ami. Pierwsze, co mi przyszło na myśl, kiedy tylko dowiedziałam się o premierze The Heir, było to, że pani Cass widzi już dno portfela, ale potem się zreflektowałam – nie posądzam jej o tak niskie pobudki. Nie wiem, czy zdecyduję się sięgnąć po czwartą część tej trylogii, ale jak na razie nic mnie do tego nie zachęca.

Nie jesteś całym światem, ale jesteś wszystkim, co sprawia, że świat jest dobry. Bez Ciebie mógłbym dalej istnieć, ale to wszystko, do czego byłbym zdolny.
(str. 295)