Okładka pochodzi ze strony empik.com |
Info:
Autor:
Kiera
Cass
Tytuł:
Jedyna
Tytuł
oryginału:
The One
Wydawnictwo:
Jaguar
Rok
wydania:
2014
Liczba
stron:
336
Numer
tomu:
3
tom
I – Rywalki
tom
II – Elita
Recenzja może zawierać spoilery cz. 1 i 2.
Z
trzydziestu pięciu dziewcząt wybranych do Eliminacji książę
Maxon musi wybrać jedną, która zostanie jego żoną. Oto przed
nami trzecia odsłona, kolejny etap rywalizacji o koronę i miejsce
przy boku przyszłego króla. Zostało już tyko cztery panie, a
wśród nich America, w której rękach może leżeć los całej
Illéi.
Jedyna
jest naprawdę pięknie oprawiona – fotografia na okładce tak
bardzo przyciąga uwagę, że nie mogłam oderwać od niej wzroku w
księgarni nawet wtedy, kiedy już bezpiecznie stała na mojej półce.
Nie przebija oczywiście soczystego błękitu okładki Rywalek,
ale stanowi integralną część całej trylogii (która ma się
jeszcze rozrosnąć, jak znaczna większość współczesnych
„trylogii”).
Cała
ta seria jest niezwykle popularna, głośno komentowana i nie wiem,
czy to za sprawą właśnie tych pięknych okładek, świeżej
historii czy dobrej reklamy, ale przy poprzednich częściach, a
szczególnie przy Rywalkach,
przyłączałam się do ogólnych „ochów i achów”. Po pewnym
czasie niestety mój zapał jednak osłabł. Nie jestem w stanie
wychwalać pod niebiosa tej powieści, bo ona zwyczajnie na to nie
zasługuje. Owszem, jest wciągająca, a podział na części tylko
potęguje napięcie towarzyszące przy Eliminacjach, ale po pewnym
czasie w sumie nie wiadomo, dlaczego autorka tak to rozciągnęła,
zamiast opisać tę historię w jednym grubszym tomie.
Nie
można jednak powiedzieć, że akcja idzie w tempie żółwia. Ja bym
dała raczej grubego, najedzonego kota. Ale takiego, który się
porusza, a nie leży tam, gdzie stał. Przygody Ami są dynamiczne,
ale ogólnie dzieje się stosunkowo mało i wszystko ma jakby z góry
ustawiony grafik. Emocje sprawiają wrażenie trochę papierowych, a
zachowanie Ami nie jest już tak racjonalne i przemyślane, jak w
Rywalkach
i Elicie.
Bohaterka zmieniła się z osoby godnej naśladowania w postać
tłukącą się we własnym świecie jak w klatce. Niby sobie
radziła, ale jednak nie. Co najgorsze, okoliczności nie
usprawiedliwiają zbytnio tej przemiany.
Maxona i Aspena próbowałam z całych sił pominąć, ale to obok
Ami najważniejsze postacie w trylogii, zatem muszę o nich
wspomnieć. Od samego początku kibicowałam Maxonowi. Uważałam go
za prawdziwego mężczyznę, podczas gdy Aspen był dla mnie trochę
niezrównoważonym młodziakiem zakochanym po uszy, do którego nic
nie dociera. Byłam przekonana, że Ami szybko ukróci jego zaloty w
zamku i skończy tamten rozdział swojego życia. Ona jednak zaczęła
traktować Aspena jako deskę ratunkową w razie, gdyby Maxon jej nie
wybrał i przez to chłopak stał się o wiele bardziej śmiały i
mniej uważny. Książę natomiast zaczął mieć humory niemal jak
dziewczyna, co szczególnie widać w momencie, kiedy nie daje Ami
nawet wytłumaczyć jej zachowania po pewnym zdarzeniu. Zachowywał
się wtedy jak dziewczyna zazdrosna o swojego chłopaka,
rozmawiającego z inną o pracy domowej.
Końcówka
była, przepraszam za określenie, banalna. Czułam się jak na
sylwestrze z Dwójką lub Polsatem – oczekiwałam wielkich,
pięknych sztucznych ogni, a dostałam tylko jakieś pukawki, które
nawet zimne ognie przebijają pod względem spektakularności. Bardzo
mocno się rozczarowałam i na dodatek rozsierdziło mnie to, że
autorka zamierza ciągnąć historię o Ami. Pierwsze, co mi przyszło
na myśl, kiedy tylko dowiedziałam się o premierze The
Heir,
było to, że pani Cass widzi już dno portfela, ale potem się
zreflektowałam – nie posądzam jej o tak niskie pobudki. Nie wiem,
czy zdecyduję się sięgnąć po czwartą część tej trylogii, ale
jak na razie nic mnie do tego nie zachęca.
Nie jesteś całym światem, ale jesteś wszystkim, co sprawia, że świat jest dobry. Bez Ciebie mógłbym dalej istnieć, ale to wszystko, do czego byłbym zdolny.
(str. 295)