Info:
Autor: Anna
Carey
Tytuł: Eve
Tytuł oryginału: The Eve Trillogy #1
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 304
W ostatnim czasie przeczytałam sporą ilość książek
opowiadających o przyszłości. Opisują warunki, w jakich żyją ludzie – zawsze
nędzne i poniżające ich oraz porządek sprawowany przez najwyższą, niepodważalną
instancję. W żadnej z nich nie ma wolności, demokracji i litości. Ale wtedy
zawsze wkracza bohater, który w jakiś sposób chce to zmienić. Zazwyczaj mu się
to udaje. Pod tym względem, książki o przyszłości, które czytałam, są takie
same.
Eve nie jest
wyjątkiem. Bohaterką historii jest tytułowa Eve, siedemnastoletnia dziewczyna,
którą w wieku pięciu lat zabrano od zarażonej wirusem, który zabił większą
część ludzkości, matki. Umieszczona została, jak inne dziewczyny, które
przetrwały zarazę, w żeńskiej szkole z internatem. Był to ich dom, w którym
uczyły się bać mężczyzn i nie ufać im. Szkoła wydaje się być dla nich jedynym
przyjaznym miejscem w świecie pełnym śmierci. Ale w dzień poprzedzający
zakończenie nauki przez Eve, dziewczyna odkrywa przerażającą prawdę o swojej
przyszłości w szkole i postanawia uciec. Wydostaje się poza mury otaczające
budynek (moim zdaniem poszło jej o wiele za łatwo), gdzie okazuje się, że nie
wie w zasadzie nic o świecie zewnętrznym, a zdobyta po dwunastu latach nauki
wiedza nijak jej nie pomaga.
Po Eve
sięgnęłam, ponieważ w opisie napisane jest, że w zamyśle miały to być „igrzyska
śmierci dla starszej młodzieży”. Teraz nie do końca rozumiem dlaczego.
Bohaterowie w obu powieściach mają po mniej więcej tyle samo lat. Ale tu jest
więcej trupów. Co prawda, jest to dopiero pierwsza część z zaplanowanych trzech
(wszystkie trzy już wyszły, ale tylko jedna w Polsce, nie rozumiem, dlaczego),
więc może w następnych zawarte jest większe podobieństwo. Jak na razie nie
widzę go zbyt wyraźnie. Już Dotyk Julii był
bardziej podobny. Ale, nie dajmy się ponieść.
Eve, która w zasadzie nigdy nie widziała żywego osobnika
płci męskiej (z wyjątkiem tych, którzy zabierali ją od matki) i znała ich tylko
z książek, oczywiście spotyka jednego, uciekając przed żołnierzami rządu.
Chłopak ma na imię Caleb i chce pomóc dziewczynie. Ta na początku nie ufa mu,
ale wkrótce przekonuje się, że nie wszystkie rozdziały w szkolnych
podręcznikach znajdują odzwierciedlenie w prawdziwym życiu. W każdym razie, oni
razem uciekają, chowają się, on uczy ją pływać i ogólnie, wszystko układa się
pięknie.
Na szczęście, zanim zdążyłam popaść w monotonię z ich
uczuciami, wszystko zaczęło się mieszać i w zasadzie niczego nie mogłam być
pewną. Autorka, zamiast pójść utartym szlakiem „żyli długo, i szczęśliwie, i
razem zabijali smoki” stworzyła niebanalną i całkiem inną historię,
opowiedzianą w sposób ciekawy i bez zbędnych przestojów.
Gdybym nie sprawdziła, czy są następne części, byłabym
zdruzgotana zakończeniem. Koniec jest całkiem nieprzewidywalny i nie mogłam w
niego uwierzyć przez dobre kilkanaście minut. Nigdy bym nie przypuszczała, że
taka historia może się TAK skończyć… Ale, na szczęście, jest kontynuacja, więc
może skończy się inaczej.
Moja
ocena: 9/10
Pozycja przyjemna i trzymająca w napięciu. Polecam fanom Dotyku Julii i Igrzysk Śmierci, którzy znajdą w niej nowych bohaterów do
parowania. I mimo, że tu nie ma trójkącika, jest niestałość, która podnosi
temperaturę.