Info:
Autor:
Carrie Ryan
Tytuł:
Las Zębów i Rąk
Tytuł oryginału: The
Forest of Hands and Teeth
Wydawnictwo: Papierowy
Księżyc
Rok wydania:
2011
Liczba stron: 346
Zazwyczaj
do mikołajkowych prezentów nie pochodzę jakoś pozytywnie.
Szczególnie jeżeli to coś, o czym nie mam w zasadzie żadnej
wiedzy. Tym razem było jednak inaczej. Może dlatego, że osoba, od
której dostałam Las
Zębów i Rąk
siedziała obok, a może ze względu na intrygującą okładkę
książki. W każdym razie za każdym razem, kiedy wchodziłam do
swojego pokoju i patrzyłam na półkę z książkami, nie mogłam
się wprost doczekać aż skończy mi się zapas egzemplarzy
recenzenckich, żebym mogła się za nią wziąć. W końcu mi się
udało.
Pośrodku Lasu Zębów i Rąk znajduje się niewielka,
samowystarczalna wioska. Poza lasem nie ma nic. Przynajmniej tak każe
się myśleć jej mieszkańcom tego szczelnie otoczonego siatką
kawałka ziemi. Dlaczego? Bo tam żyją Nieuświęceni. Są wszędzie,
nie znają zmęczenia, zawsze pragną tylko jednego: ludzkiego ciała
i krwi. Bo to zombie. Mary wchodzi właśnie w okres, w trakcie
którego zawiera się małżeństwo. Siostrzeństwo, władza w
wiosce, ramię w ramię ze Strażnikami pilnują, żeby ludziom
niczego nie brakowało i by nie zapuszczali się w rejony
bezpośrednio sąsiadujące z siatką. Dziewczyna jednak od
dzieciństwa karmiona była opowieściami o bezkresnym oceanie i nic
nie może zrobić, żeby odrzucić wizję wolności, życia z dala od
Nieuświęconych. Do tego dochodzi jeszcze uczucie, które nie ma
szansy przetrwania oraz tajemnice, których uwolnienie oznaczałoby
koniec wszystkiego.
To, o czym tu napisałam to tylko niewielka część tej liczącej
ponad trzysta stron powieści. Na jej kartkach mieści się tyle
uczuć i wydarzeń, że nie sposób ich wszystkich wypisać. Jednak
podparcie całej historii stanowi ocean. To wokół niego kręci się
wszystko, na nim się kończy i zaczyna. Ale myślenie o tej książce
jak o lekkiej powieści dla młodzieży jest ogromnym błędem.
Dlaczego? Po pierwsze: wszystko komplikują zombie. Chociaż tutaj
nazywa się ich Nieuświęconymi. Głód żywego ciała, jaki
bezustannie czują, pcha ich na siatkę, a jęki, jakie z siebie
wydają stają się nieodłącznym elementem życia mieszkańców
wioski. To również z ich winy dochodzi do wstrząsających
tragedii, z których ciężko się wielu bohaterom otrząsnąć,
czemu nie można się dziwić.
To
dlatego wolę książki o zombie, a nie o wampirach czy wilkołakach.
Zombie to nie ludzie, to zwierzęta (nie licząc Wiecznie
żywego
vel Ciepłych
ciał).
Kierują się instynktem, nie mają uczuć i zrobią wszystko, by
dostać się do ludzi. Mogą mieć połamane wszystkie kości, a i
tak aż do końca swoich sił będą czołgać się w kierunku życia.
Są przerażający, bo ich głód dodaje im niewiarygodnej siły,
jest ich ogromna ilość i nawet to, że żyjący szybciej się
poruszają nie pozwala utrzymać nad nimi przewagi.
Po drugie: to horror. I wyjątkowo nie uważam tego określenia za
zbyt mocne, jeśli chodzi o powieść pani Ryan. Mam dosyć mocne
nerwy, chociaż noc napawa mnie zazwyczaj lekkim niepokojem. Te
wszystkie nieznane stukoty, cisza... Ale nie mogłam się od niej
oderwać, więc pozwoliłam sobie zarwać nockę. Nie dotarłam nawet
do setnej strony, a już musiałam zamknąć książkę. Emocje
sięgały zenitu, zza każdego rogu mógł wychylić się
Nieuświęcony i byłby koniec historii. Dlatego później nie
czytałam tego przed spaniem. Każda walka, których jest całkiem
sporo, nie wiadomo jak się skończy, aż to nie nastąpi. Ta
niepewność jest z jednej strony fascynująca, ale z drugiej
frustrująca.
Jeśli chodzi o minusy tej powieści: główna bohaterka z pewnością
może być do nich zaliczona. Do plusów też, ale w trochę
mniejszej części. Mary jest niezrównoważona psychicznie. Nie,
niezrównoważona to zbyt łagodne słowo. Jej emocje zmieniają się
jak w kalejdoskopie, tak jakby huśtały się na huśtawce. Raz jest
silną kobietą godną naśladowania, za chwilę łzy zalewają jej
twarz, a potem gapi się pustym wzrokiem w dal. Nie da się
przewidzieć jej reakcji, co jest irytujące. Ale z drugiej strony to
fascynujące. Na przykład, kiedy jest burza i jej emocje kotłują
się w niej, ona pada na kolana i w strugach deszczu drze się jak
opętana. Zakopuje się w grząskiej ziemi i zwija w kokon,
zaczynając płakać tylko po to, by za chwilę poderwać się na
nogi, chcąc bić się z piorunami. Ten, kto powie, że takie
zachowanie nie jest intrygujące i przerażające zarazem, udowodni
mi, że muszę udać się do psychiatry.
Sama
końcówka wydała mi się taka... bez wyrazu. Wydarzenia urywają
się w połowie i tak zupełnie bez sensu. Wiem, trzeba było zrobić
„podkład” pod kolejną część, ale wydało mi się to takie...
nieprofesjonalnie. To tak, jakby autorka napisała wszystkie trzy
części w jednej i po prostu pocięła na kawałki. No, ale
przynajmniej mogę się domyślać, od czego zaczną się
Śmiercionośne
fale.
Moja
ocena: 9/10
Gdyby
nie to, że Mary jest taka... psychiczna, byłby maks. Książka
dosłownie mnie uwiodła i nie mogę się doczekać aż uzyskam skądś
dostęp do kolejnej części. Napisałam nawet już do wydawnictwa z
pytaniem o datę wydania trzeciego tomu, który miał być na
początku 2012 roku, a nadal go nie ma. Jednym słowem: Las
Zębów i Rąk,
który w pełni zasługuje na miano horroru, jest niesamowitą,
wciągającą i poruszającą książką, którą polecam wszystkim,
bez wyjątku!
Recenzja
bierze udział w wyzwaniach: Czytam fantastykę oraz Book Lovers! :)
Chyba muszę trochę popracować nad zakończeniami moich recenzji.
Są takie... bez smaku. Co Wy myślicie? :)