wtorek, 28 stycznia 2014

55. "Zamek Laghortów" E.M. Thorhall

Info:
Autor: E.M. Thorhall
Tytuł: Zamek Laghortów
Wydawnictwo: RW2010
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 175
Książka dostępna tylko w formie elektronicznej.

Po, niestety, ogromnej wpadce z powieścią Przepaść samobójców, którą recenzowałam w ramach akcji Polacy nie gęsi i swoich autorów mają, do kolejnej podeszłam z dużo większym dystansem. Wiedziałam, że to inna autorka, ale starałam się nie oczekiwać zbyt wiele, żeby się potem gorzko nie rozczarować. Nie zdawałam sobie sprawy, co ta niepozorna, mniej niż dwustustronicowa powiastka miała przygotowanego dla mnie.

Iltaria jest krajem wielu rodów i wielu osad, a, jak wiadomo, co wioska to obyczaj. Vartheńczycy, na przykład, słynęli ze swej zapalczywości i to właśnie stamtąd wywodzi się Kyla. Choć wszyscy wiedzą, że ci, którzy ją wychowują, nie są jej rodzicami, nikt się tym specjalnie nie przejmuje. Dziewczyna musi znosić trud codziennego dnia, wysłuchiwać narzekań ciotki, której nie podobało się, że „młódka” woli łuk i las od kuchni i miotły oraz wywlekać wuja co wieczór pijanego z karczmy. W tym samym czasie bardzo tęskni za swoim kuzynem. Daveth jest najemnikiem, jednym z tych, którzy niesamowicie fascynują dziewczynę. Tak bardzo chciałaby być jedną z nich. Ale wujostwo chce ją przehandlować za swoje długi w karczmie i oddać za żonę obrzydliwemu oberżyście. Kyla postanawia uciec.

W zasadzie ciężko powiedzieć, co jest głównym wątkiem tej powieści, ponieważ stwierdzenie, że wszystko kręci się wokół romansu byłoby nieco sprzeczne z prawdą. Owszem, to podstawa historii, która na początku zupełnie nie zdradza, jaka będzie na końcu. To zadziwiające, bo zazwyczaj potrafiłam przewidzieć mniej więcej, w którym kierunku pójdzie akcja. Tutaj jednak bohaterowie byli tak zdumiewająco realni, że nijak nie szło wyobrazić sobie dalszych wydarzeń. Szczególnie jeden z nich jest nie do rozszyfrowania, jednak wyłuszczenie tu jego cech zdradziłoby zbyt wiele z fabuły. Ograniczę się więc tylko do wspomnienia, że jest on wielce intrygującą postacią, której na początku chyba nie da się lubić. Moim zdaniem za tego bohatera autorce należą się wielkie brawa.

Oczywiście obok historii podszytej miłością, czy raczej, wzajemnym zainteresowaniem, dzieją się dynamiczne sytuacje. Rozpoczynają się nagle i wtedy nie ma już mowy o nudnych wstępach, czytelnik od razu wrzucany jest w wir wydarzeń. Nikt nawet nie pyta go o zdanie, decyzja zostaje podjęta za niego. Ponadto plusem powieści jest to, że nie można się od niej oderwać. Emocje aż kipią na kolejnych stronach, potrafią powstrzymać oddech czytającego, mają nad nim władzę absolutną nawet po zakończeniu lektury. Kilka razy łapałam się na tym, że sięgałam po czytnik i wtedy uświadamiałam sobie, że przecież już tę powieść skończyłam. To niesamowite, jak bardzo historia może zawładnąć człowiekiem.

Do pozytywów tej małej książeczki dodam również to, że wszystko się dzieje w czasach, kiedy największą obrazą dla kobiety były nieprawdziwe insynuacje, a ujęcie jej dłoni przez mężczyznę uważano za zbytnią poufałość, chociaż jednocześnie wojskowi nie stronili od panien lekkich obyczajów. Osobiście nie przepadałam za historiami osadzonymi w takich realiach, ale w tym wypadku bardzo znacząco wpłynęło to na nastrój tajemniczości i napięcia. Moim zdaniem genialny zabieg, choć czasami dla nas, żyjących w XXI wieku, nie do końca zrozumiały. Gdybym miała wybór, chciałabym się urodzić w czasie polowań, szerokich sukien oraz wstążek do włosów jako największego symbolu oddania mężczyźnie... To taki magiczny świat, w którym każda pani jest damą, a pan – dżentelmenem, zamek oznaczał bogactwo, a przy miodzie bawiono się do rana. Tak, ta rzeczywistość na pewno ma w sobie coś z magii...

Porzucając piękne wizje, muszę niestety powiedzieć co nieco o tych elementach, które nie przypadły mi do gustu. Nie było ich wiele, właściwie tylko dwa, końcówka i język. Powieść urywa się akurat w takim momencie, że nie wiadomo, co myśleć. Z jednej strony, owszem, buduje to napięcie, ale z drugiej – nie zaszkodziłoby chyba pociągnąć tej historii dalej, prawda? Akurat coś zaczęło się klarować, pomyślałam sobie nawet, że może nabierze do końca określonych kształtów, jednak, nie wiadomo czemu, autorka postanowiła zakończyć historię. Co do wspomnianego wcześniej języka – na początku bohaterowie posługują się racze staropolszczyzną, używając tych wszystkich wymyślnych, archaicznych dla nas, zwrotów, a im bliżej do końca, tym bardziej współcześnie się wysławiają. Brakuje mi tu konsekwencji w budowie fabuły, ale dało się to przełknąć. To dopiero pierwszy tom, co znaczy, że prawdopodobnie będą kolejne. Mam tylko nadzieję, że seria Zbrojni nie okaże się tasiemcem z kilkunastoma częściami, tylko zamknie się w maksymalnie pięciu, z których każda będzie lepsza od poprzedniej.

       Moja ocena: 8/10

Według Lubimyczytac.pl ocena 8 oznacza bardzo dobrą książkę. Zgadzam się z tym, bo powieść pani Thorhall zasługuje na miano „bardzo dobrej”, jednak czegoś mi tam zabrakło. Może to to, że historia oparta była na CZYMŚ między bohaterami, a nie na mrożącym krew w żyłach wydarzeniom z przeszłości, a może to, że jej długość była zdecydowanie za krótka, ale nie mogę dać wyżej. Liczę, że w planowanych następnych tomach autorka nie zejdzie z podjętego celu i poziomu, co poskutkuje jeszcze lepszą częścią drugą. Polecam, naprawdę warto się zapoznać :)


Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję organizatorom akcji „Polacy nie gęsi i swoich autorów mają” oraz Autorce :)
Recenzja bierze udział w wyzwaniu Book Lovers.