Info:
Autor:
E.M. Thorhall
Tytuł:
Zamek Laghortów
Wydawnictwo:
RW2010
Rok
wydania: 2013
Liczba
stron: 175
Książka
dostępna tylko w formie elektronicznej.
Po, niestety, ogromnej wpadce z powieścią Przepaść samobójców,
którą recenzowałam w ramach akcji Polacy nie gęsi i
swoich autorów mają, do
kolejnej podeszłam z dużo większym dystansem. Wiedziałam, że to
inna autorka, ale starałam się nie oczekiwać zbyt wiele, żeby się
potem gorzko nie rozczarować. Nie zdawałam sobie sprawy, co ta
niepozorna, mniej niż dwustustronicowa powiastka miała
przygotowanego dla mnie.
Iltaria jest krajem wielu rodów i wielu osad, a, jak wiadomo, co
wioska to obyczaj. Vartheńczycy, na przykład, słynęli ze swej
zapalczywości i to właśnie stamtąd wywodzi się Kyla. Choć
wszyscy wiedzą, że ci, którzy ją wychowują, nie są jej
rodzicami, nikt się tym specjalnie nie przejmuje. Dziewczyna musi
znosić trud codziennego dnia, wysłuchiwać narzekań ciotki, której
nie podobało się, że „młódka” woli łuk i las od kuchni i
miotły oraz wywlekać wuja co wieczór pijanego z karczmy. W tym
samym czasie bardzo tęskni za swoim kuzynem. Daveth jest
najemnikiem, jednym z tych, którzy niesamowicie fascynują
dziewczynę. Tak bardzo chciałaby być jedną z nich. Ale wujostwo
chce ją przehandlować za swoje długi w karczmie i oddać za żonę
obrzydliwemu oberżyście. Kyla postanawia uciec.
W zasadzie ciężko powiedzieć, co jest głównym wątkiem tej
powieści, ponieważ stwierdzenie, że wszystko kręci się wokół
romansu byłoby nieco sprzeczne z prawdą. Owszem, to podstawa
historii, która na początku zupełnie nie zdradza, jaka będzie na
końcu. To zadziwiające, bo zazwyczaj potrafiłam przewidzieć mniej
więcej, w którym kierunku pójdzie akcja. Tutaj jednak bohaterowie
byli tak zdumiewająco realni, że nijak nie szło wyobrazić sobie
dalszych wydarzeń. Szczególnie jeden z nich jest nie do
rozszyfrowania, jednak wyłuszczenie tu jego cech zdradziłoby zbyt
wiele z fabuły. Ograniczę się więc tylko do wspomnienia, że jest
on wielce intrygującą postacią, której na początku chyba nie da
się lubić. Moim zdaniem za tego bohatera autorce należą się
wielkie brawa.
Oczywiście obok historii podszytej miłością, czy raczej,
wzajemnym zainteresowaniem, dzieją się dynamiczne sytuacje.
Rozpoczynają się nagle i wtedy nie ma już mowy o nudnych wstępach,
czytelnik od razu wrzucany jest w wir wydarzeń. Nikt nawet nie pyta
go o zdanie, decyzja zostaje podjęta za niego. Ponadto plusem
powieści jest to, że nie można się od niej oderwać. Emocje aż
kipią na kolejnych stronach, potrafią powstrzymać oddech
czytającego, mają nad nim władzę absolutną nawet po zakończeniu
lektury. Kilka razy łapałam się na tym, że sięgałam po czytnik
i wtedy uświadamiałam sobie, że przecież już tę powieść
skończyłam. To niesamowite, jak bardzo historia może zawładnąć
człowiekiem.
Do pozytywów tej małej książeczki dodam również to, że
wszystko się dzieje w czasach, kiedy największą obrazą dla
kobiety były nieprawdziwe insynuacje, a ujęcie jej dłoni przez
mężczyznę uważano za zbytnią poufałość, chociaż jednocześnie
wojskowi nie stronili od panien lekkich obyczajów. Osobiście nie
przepadałam za historiami osadzonymi w takich realiach, ale w tym
wypadku bardzo znacząco wpłynęło to na nastrój tajemniczości i
napięcia. Moim zdaniem genialny zabieg, choć czasami dla nas,
żyjących w XXI wieku, nie do końca zrozumiały. Gdybym miała
wybór, chciałabym się urodzić w czasie polowań, szerokich sukien
oraz wstążek do włosów jako największego symbolu oddania
mężczyźnie... To taki magiczny świat, w którym każda pani jest
damą, a pan – dżentelmenem, zamek oznaczał bogactwo, a przy
miodzie bawiono się do rana. Tak, ta rzeczywistość na pewno ma w
sobie coś z magii...
Porzucając piękne wizje, muszę
niestety powiedzieć co nieco o tych elementach, które nie przypadły
mi do gustu. Nie było ich wiele, właściwie tylko dwa, końcówka i
język. Powieść urywa się akurat w takim momencie, że nie
wiadomo, co myśleć. Z jednej strony, owszem, buduje to napięcie,
ale z drugiej – nie zaszkodziłoby chyba pociągnąć tej historii
dalej, prawda? Akurat coś zaczęło się klarować, pomyślałam
sobie nawet, że może nabierze do końca określonych kształtów,
jednak, nie wiadomo czemu, autorka postanowiła zakończyć historię.
Co do wspomnianego wcześniej języka – na początku bohaterowie
posługują się racze staropolszczyzną, używając tych wszystkich
wymyślnych, archaicznych dla nas, zwrotów, a im bliżej do końca,
tym bardziej współcześnie się wysławiają. Brakuje mi tu
konsekwencji w budowie fabuły, ale dało się to przełknąć. To
dopiero pierwszy tom, co znaczy, że prawdopodobnie będą kolejne.
Mam tylko nadzieję, że seria Zbrojni
nie okaże się tasiemcem z kilkunastoma częściami, tylko zamknie
się w maksymalnie pięciu, z których każda będzie lepsza od
poprzedniej.
Moja ocena: 8/10
Według Lubimyczytac.pl ocena 8 oznacza bardzo dobrą książkę.
Zgadzam się z tym, bo powieść pani Thorhall zasługuje na miano
„bardzo dobrej”, jednak czegoś mi tam zabrakło. Może to to, że
historia oparta była na CZYMŚ między bohaterami, a nie na mrożącym
krew w żyłach wydarzeniom z przeszłości, a może to, że jej
długość była zdecydowanie za krótka, ale nie mogę dać wyżej.
Liczę, że w planowanych następnych tomach autorka nie zejdzie z
podjętego celu i poziomu, co poskutkuje jeszcze lepszą częścią
drugą. Polecam, naprawdę warto się zapoznać :)
Za
możliwość zapoznania się z książką dziękuję organizatorom
akcji „Polacy nie gęsi i swoich autorów mają”
oraz Autorce :)
Recenzja bierze udział w wyzwaniu Book Lovers.