Info:
Autor:
Jonathan Lee
Tytuł:
Joy
Tytuł
oryginału: Joy
Wydawnictwo:
Muza
Rok
wydania: 2014
Liczba
stron: 350
Między
mną a okładką Joy
zaiskrzyło tuż po premierze. Zachwyciła mnie jej prostota oraz
sugestia emocjonującej historii, jaką skrywała. Więc kiedy
okazało się, że mogę mieć możliwość przeczytania jej, czym
prędzej wykorzystałam tę okazję. Oliwy do ognia dolał również
opis, dlatego zupełnie nie potrafiłam pozbyć się niezadowolonego
grymasu twarzy, gdy okazało się, że opis jak zwykle nie oddaje
tego, o czym jest powieść...
Joy już od dawna planowała ten dzień. Dziesięć lat pracy w
jednej firmie, po dwanaście, szesnaście godzin na dobę może
naprawdę wykończyć człowieka. Do tego dochodzi jeszcze uczucie,
że czegoś cały czas brakuje, chociaż wydawało się wcześniej,
że oprócz błyskotliwej kariery do szczęścia nie potrzeba nic
więcej. Wszystko starannie przygotowała, zadbała o każdy szczegół
i przypilnowała, by nikt jej nie przeszkodził w zrobieniu tego, co
zamierzała. Mimo to niektóre okoliczności sprawiają, że nawet to
może zaliczyć do rzeczy, które nie udały jej się w życiu. A
kiedy w końcu jej wychodzi, okazuje się, że nadal bez zamierzonego
skutku...
Jak już wspomniałam, opis wprowadził mnie w błąd. Nie mam mu
tego za złe, już dawno nie spotkałam się z takim, który
przekazywałby prawdę. Jednak tym razem dosyć mocno zaważyło to
na tym, jak odbierałam tę historię. Okazało się bowiem, że
emocje, których doświadcza bohaterka, wcale nie są tak jasne. Poza
tym już na pierwszych stronach jest powiedziane, o co chodzi w całej
książce. Nie zamierzam tu wykładać czarno na białym, bo uważam,
że element zaskoczenia, którego zabrakło mi na początku, jest
niesamowicie ważny, ale w historii pana Lee z pewnością tego
brakuje.
Sama Joy, tytułowa bohaterka, nie wywarła na mnie w zasadzie
żadnego wrażenia. Chociaż nie, powinnam raczej napisać, że przez
znaczną większość opowieści była mi całkiem obojętna. Pod
koniec za to zaczęłam czuć do niej coś w rodzaju współczucia i
niezrozumienia... Zupełnie nie potrafiłam pojąć, o co jej tak
naprawdę chodziło. Ten wątek autor rozwinął za słabo, jednak
można się czegoś tam domyślić. Mimo to, nie jest to pełen obraz
tego, co czuje bohaterka.
Cała książka stanowi opis dwudziestu czterech godzin
poprzedzających wielką chwilę Joy, przeplatanych rozdziałami
zawierającymi odpowiedzi osób ze środowiska bohaterki, które
powinny odnosić się do tego, co zrobiła. Powinny, bo w znacznej
części nie mają z tym czynem nic wspólnego. Możliwe, że miało
to na celu ukazanie tego, jak mało ważna była ona dla swoich
kolegów, koleżanek a nawet męża, jednak było to jedynie
przyczyną częstego ziewania z mojej strony. Niestety, nijak nie
potrafiłam się na początku wdrożyć w stworzoną przez autora
historię.
Ale, żeby nie było, że książka dostanie ode mnie dobrą ocenę
za nic, muszę przyznać, że od pewnego momentu wszystko zaczęło
przyspieszać. Opowieści bohaterów przestały być nużące i
rozpoczął się pełny przegląd cech bohaterki. Głównie tych
złych, dlatego uważam to za ciekawe. Okazało się bowiem, że Joy,
która na początku ukazana została jako ofiara korporacji i życia
w pracoholizmie, w rzeczywistości sama raniła ludzi i nie dbała o
wyrzuty sumienia. Ponadto bardzo zaskoczył mnie koniec historii. Był
taki... nieprzewidywalny... Chyba w najśmielszych snach bym nie
wpadła na coś takiego. Wychodzi na to, że końcówka losów Joy,
choć znana w zasadzie od początku, miała znaczący wpływ na
zadziwiającą scenę na ostatniej stronie. I muszę przyznać, że
to w znacznym stopniu zatuszowało poprzednie niedociągnięcia,
zmieniając ich wagę do malutkich potknięć.
Moja ocena 7/10
Za możliwość
zapoznania się z książką dziękuję Wydawnictwu Literackiemu Muza.
_____________
I chciałabym Wam przypomnieć o konkursie, który przerodził się w rozdawajko-konkurs! Teraz łatwiej wygrać najnowszą powieść p. Agnieszki Lingas-Łoniewskiej Brudny świat!! Wystarczy kliknąć :)