sobota, 1 lutego 2014

56. "Anestezja" Thomas Arnold




Info:
Autor: Thomas Arnold
Tytuł: Anestezja
Wydawnictwo: Novae Res
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 386

Nie tak całkiem dawno wychwalałam Wam pod niebiosa kryminał Jonathana Holta Carnivia. Bluźnierstwo i zdaję sobie sprawę, że ta recenzja będzie nieco zaprzeczała tamtej. Ale powinniście wiedzieć, że nie piszę pod publikę ani na zlecenie. To jest to, co myślę, a nie boję się krytykować. Dlatego weźcie tę recenzję na poważnie, nie przymrużajcie oczu. Bo oto przed Wami kolejny przeczytany kryminał na moim koncie. Kryminał, który zmienił nieco moje postrzeganie tego gatunku.


Pośród zgiełku wielkiej metropolii wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych wybucha bomba, udaremniając tym samym zabicie złodziejowi swojego zakładnika – dziecka. Na miejscu jest detektyw Nicholas Steward, z tych Stewartów, z którymi się nie zadziera. Sprawa z kradzieżą została wyjaśniona, bombą już zajmują się ludzie, a on dostaje od swojego szefa z pozoru nic nieznaczące zadanie. W Waszyngtonie, Nowym Jorku i kilku innych miastach doszło do fali niewyjaśnionych zniknięć. Tajemnicą jest, gdzie są ci ludzie, kto stoi za porwaniami i jak to robi, że nie ma po nich nawet śladu. Komendant przestrzega jednak swojego podwładnego, aby ten uważał, bo może się okazać, że wejdą w drogę naprawdę strasznemu przedsięwzięciu. Nick jednak nie podejrzewa, jak wiele racji jest w tych słowach.

Na samym początku zupełnie nie mogłam się wdrożyć w wydarzenia, jakie się rozgrywały. Postacie migały mi przed oczami, wydarzenia mieszały się i jeszcze, jak na złość, wielu bohaterów miało nazwiska zaczynające się na tę samą literę, co dodatkowo utrudniało ich rozpoznanie. Jednak tym, co zauważyłam od razu, było nagromadzenie pozornie niezwiązanych ze sobą wątków. Dotychczas miałam do czynienia z powieściami, w których narrator skakał z jednego miejsca w drugie, ale czytelnik miał z tyłu głowy, że to się jakoś połączy. W tym przypadku jest jednak zupełnie inaczej. Nie wiadomo, które elementy będą do siebie pasowały, a które okażą się zupełnie nieważne. To była dla mnie nowość, wpaść w ten wir wydarzeń i dać mu się wciągnąć bez reszty. Im bliżej końca, tym z mniejszą częstotliwością brałam wdechy.

Niestety, nie mogę powiedzieć, że książka w całości była zaskakująca. Główny wątek dało się przewidzieć, a przynajmniej połączyć fakty zanim zrobił to główny bohater, chociaż to może być zasługa ukazywania wydarzeń przez narratora „za linią wroga”. Powieść straciła wtedy ten ważny element zaskoczenia. Jednak, pomijając to, nie można było narzekać na nudę. Autor, który wbrew pozorom jest Polakiem, stworzył pełną napięcia i nerwowego oczekiwania historię. Nawet, jeżeli wydawało mi się, że doskonale wiem, co będzie dalej, działo się coś, czego za żadne skarby nie potrafiłabym wymyślić. Według mnie to jest główny warunek, który książka musi spełnić, bym mogła nazwać ją dobrą.

Za słaby punkt tej powieści mogę jeszcze uznać element, który pojawił się w zakończeniu. Po rozwikłaniu zagadki, bohaterowie oddają się sielskiej atmosferze odpoczynku i wtedy zaczyna się robić bardzo nieciekawie. Rozumiem, nie da się trzymać czytelnika w napięciu przez cały czas, nawet po rozwiązaniu problemu, ale moment wygranej i późniejsze rozmowy wyszły bardzo sztucznie i jakby na siłę. Chociaż z drugiej strony, sama nie wiem, co można by tam napisać, aby było bardziej naturalnie... Niemniej jednak, nie zaszkodziłoby tego jakoś zmienić.

Ogromny plus, moim zdaniem, należy się autorowi za to, że pomimo znacznej przewagi bohaterów męskich, w ich rozmowach panowała względna kultura języka. Owszem, przewijają się takie sformułowania jak na przykład „cholera”, ale to nie jest tak, że w jednej wypowiedzi ochroniarza możemy przeczytać kilka przekleństw obok siebie. To znacznie wpłynęło na mój komfort czytania i za to bardzo autorowi dziękuję. Bo nie sztuką jest uzewnętrznianie emocji przez wykrzykiwanie przekleństw, ale dzięki dobrym opisom i działaniom bohaterów.

Na zakończenie dodam jeszcze, że z początku nie do końca pojmowałam znacznie tytułu w związku z tym, o czym jest książka. Jednak teraz wydaje mi się, że już wiem. Podzieliłabym się moją obszerną wypowiedzią na ten temat, ale chyba zbyt dużo z fabuły by to zdradziło. Powiem więc tylko tyle: anestezja to według Słownika języka polskiego znieczulica społeczna. Oznacza to, że ludzi już mało obchodzi, co czują inni i kim oni są, czy mają swoich bliskich, którzy będą za nimi płakać oraz co się stanie, gdy tych ludzi zabraknie. Interesuje ich jedynie stan ich własnych kont, ich rodzina i najbliżsi oraz ich przyszłość. Niczyja więcej.

      Moja ocena: 9/10

Wiem, Carnivii dałam tyle samo, choć na początku powiedziałam, że okazało się, że są lepsze kryminały od niej, ale za tą sztuczną końcówkę nie mogę dać więcej. Zapamiętajcie jednak, że teraz to Anestezja jest tą najlepszą powieścią kryminalną, co zadziwia mnie samą. Tym bardziej, że w obu przypadkach autorami są debiutanci. Główna różnica polega jednak na tym, że angielskie książki są o wiele bardziej wypromowane niż polskie. Szczególnie, jeżeli chodzi o polskich debiutantów. Jeżeli chcecie sięgnąć po Carnivię, na Waszej liście nie może zabraknąć Anestezji na wyższej pozycji :)

"Poirytowany szef ochrony przeklął pod nosem.
- Proszę? - odezwał się portier.
- Powiedziałem "cholera"!
- Aaa..." (str. 211)


Za możliwość zapoznania się z książką serdecznie dziękuję Wydawnictwu Novae Res! :)