Info:
Autor:
Thomas Arnold
Tytuł:
Anestezja
Wydawnictwo:
Novae Res
Rok
wydania: 2013
Liczba
stron: 386
Nie
tak całkiem dawno wychwalałam Wam pod niebiosa kryminał Jonathana
Holta Carnivia.
Bluźnierstwo
i zdaję sobie sprawę, że ta recenzja będzie nieco zaprzeczała
tamtej. Ale powinniście wiedzieć, że nie piszę pod publikę ani
na zlecenie. To jest to, co myślę, a nie boję się krytykować.
Dlatego weźcie tę recenzję na poważnie, nie przymrużajcie oczu.
Bo oto przed Wami kolejny przeczytany kryminał na moim koncie.
Kryminał, który zmienił nieco moje postrzeganie tego gatunku.
Pośród zgiełku wielkiej metropolii wschodniego wybrzeża Stanów
Zjednoczonych wybucha bomba, udaremniając tym samym zabicie
złodziejowi swojego zakładnika – dziecka. Na miejscu jest
detektyw Nicholas Steward, z tych Stewartów, z którymi się nie
zadziera. Sprawa z kradzieżą została wyjaśniona, bombą już
zajmują się ludzie, a on dostaje od swojego szefa z pozoru nic
nieznaczące zadanie. W Waszyngtonie, Nowym Jorku i kilku innych
miastach doszło do fali niewyjaśnionych zniknięć. Tajemnicą
jest, gdzie są ci ludzie, kto stoi za porwaniami i jak to robi, że
nie ma po nich nawet śladu. Komendant przestrzega jednak swojego
podwładnego, aby ten uważał, bo może się okazać, że wejdą w
drogę naprawdę strasznemu przedsięwzięciu. Nick jednak nie
podejrzewa, jak wiele racji jest w tych słowach.
Na samym początku zupełnie nie mogłam się wdrożyć w wydarzenia,
jakie się rozgrywały. Postacie migały mi przed oczami, wydarzenia
mieszały się i jeszcze, jak na złość, wielu bohaterów miało
nazwiska zaczynające się na tę samą literę, co dodatkowo
utrudniało ich rozpoznanie. Jednak tym, co zauważyłam od razu,
było nagromadzenie pozornie niezwiązanych ze sobą wątków.
Dotychczas miałam do czynienia z powieściami, w których narrator
skakał z jednego miejsca w drugie, ale czytelnik miał z tyłu
głowy, że to się jakoś połączy. W tym przypadku jest jednak
zupełnie inaczej. Nie wiadomo, które elementy będą do siebie
pasowały, a które okażą się zupełnie nieważne. To była dla
mnie nowość, wpaść w ten wir wydarzeń i dać mu się wciągnąć
bez reszty. Im bliżej końca, tym z mniejszą częstotliwością
brałam wdechy.
Niestety, nie mogę powiedzieć, że książka w całości była
zaskakująca. Główny wątek dało się przewidzieć, a przynajmniej
połączyć fakty zanim zrobił to główny bohater, chociaż to może
być zasługa ukazywania wydarzeń przez narratora „za linią
wroga”. Powieść straciła wtedy ten ważny element zaskoczenia.
Jednak, pomijając to, nie można było narzekać na nudę. Autor,
który wbrew pozorom jest Polakiem, stworzył pełną napięcia i
nerwowego oczekiwania historię. Nawet, jeżeli wydawało mi się, że
doskonale wiem, co będzie dalej, działo się coś, czego za żadne
skarby nie potrafiłabym wymyślić. Według mnie to jest główny
warunek, który książka musi spełnić, bym mogła nazwać ją
dobrą.
Za słaby punkt tej powieści mogę jeszcze uznać element, który
pojawił się w zakończeniu. Po rozwikłaniu zagadki, bohaterowie
oddają się sielskiej atmosferze odpoczynku i wtedy zaczyna się
robić bardzo nieciekawie. Rozumiem, nie da się trzymać czytelnika
w napięciu przez cały czas, nawet po rozwiązaniu problemu, ale
moment wygranej i późniejsze rozmowy wyszły bardzo sztucznie i
jakby na siłę. Chociaż z drugiej strony, sama nie wiem, co można
by tam napisać, aby było bardziej naturalnie... Niemniej jednak,
nie zaszkodziłoby tego jakoś zmienić.
Ogromny
plus, moim zdaniem, należy się autorowi za to, że pomimo znacznej
przewagi bohaterów męskich, w ich rozmowach panowała względna
kultura języka. Owszem, przewijają się takie sformułowania jak na
przykład „cholera”, ale to nie jest tak, że w jednej wypowiedzi
ochroniarza możemy przeczytać kilka przekleństw obok siebie. To
znacznie wpłynęło na mój komfort czytania i za to bardzo autorowi
dziękuję. Bo nie sztuką jest uzewnętrznianie emocji przez
wykrzykiwanie przekleństw, ale dzięki dobrym opisom i działaniom
bohaterów.
Na zakończenie dodam jeszcze, że z początku nie do końca
pojmowałam znacznie tytułu w związku z tym, o czym jest książka.
Jednak teraz wydaje mi się, że już wiem. Podzieliłabym się moją
obszerną wypowiedzią na ten temat, ale chyba zbyt dużo z fabuły
by to zdradziło. Powiem więc tylko tyle: anestezja to według
Słownika języka polskiego znieczulica społeczna. Oznacza
to, że ludzi już mało obchodzi, co czują inni i kim oni są, czy
mają swoich bliskich, którzy będą za nimi płakać oraz co się
stanie, gdy tych ludzi zabraknie. Interesuje ich jedynie stan ich
własnych kont, ich rodzina i najbliżsi oraz ich przyszłość.
Niczyja więcej.
Moja
ocena: 9/10
Wiem, Carnivii
dałam tyle samo, choć na początku powiedziałam, że okazało się,
że są lepsze kryminały od niej, ale za tą sztuczną końcówkę
nie mogę dać więcej. Zapamiętajcie jednak, że teraz to Anestezja
jest tą najlepszą powieścią kryminalną, co zadziwia mnie samą.
Tym bardziej, że w obu przypadkach autorami są debiutanci. Główna
różnica polega jednak na tym, że angielskie książki są o wiele
bardziej wypromowane niż polskie. Szczególnie, jeżeli chodzi o
polskich debiutantów. Jeżeli chcecie sięgnąć po Carnivię,
na Waszej liście nie może zabraknąć Anestezji
na wyższej pozycji :)
"Poirytowany szef ochrony przeklął pod nosem.
- Proszę? - odezwał się portier.
- Powiedziałem "cholera"!
- Aaa..." (str. 211)
Za
możliwość zapoznania się z książką serdecznie dziękuję
Wydawnictwu Novae Res! :)