sobota, 8 lutego 2014

Sobotnie gadanie z Martą Łukomską-Grzebułą


Marta Łukomska-Grzebuła to otwarta, pewna siebie i swoich słów kobieta, czy ufna, pełna dobrych emocji i patrząca na świat przez różowe okulary osóbka, która w pewien sposób nadal szuka swojego miejsca na świecie? Okazuje się, że na swoim blogu Nietypowe recenzje Marty ukazuje tylko niewielką cząstkę tego, co głęboko w niej siedzi...


Jak to się stało, że w ogóle zaczęła Pani pisać?
Marta Łukomska-Grzebuła: Stało się to spontanicznie i przez przypadek. Miałam trzynaście lat, w rękach epopeję narodową...Nie spałam całą noc, czytając „Pana Tadeusza”, a nad ranem nie potrafiłam przestać mówić rymami. Zaskoczenie rodziców, potem ich śmiech, a na końcu słowa Mamy „Martusiu, to jest fajne, zapisz to szybko” I takie właśnie były początki.

Jeżeli ktoś zapytałby Panią o książkę, która kojarzy się z dzieciństwem, co byłoby Pani pierwszą odpowiedzią?
MŁG: „Jaś i Małgosia” Jana Brzechwy to moje wspomnienie z wczesnego dzieciństwa.

Dlaczego zaczęła Pani pisać powieści?
MŁG: Pierwsze były opowiadania. „Pomarańczowe ogrody” dzisiaj to powieść, ale początkowo była opowiadaniem. Dopiero po latach rozbudowałam ją i wydałam pod niezmienionym tytułem. A pierwszą powieść, która była nią od samego początku, napisałam w 2005 roku. Mowa tu o „Epizodzie na dwa serca”.

Jaką formę kultury, oprócz literatury, Pani preferuje?
MŁG: Kino. Kocham tę atmosferę, tajemniczość i emocje, jakie zawsze towarzyszą mi przed i w trakcie seansu. Teatr również, bo gdy pierwszy raz poszłam na spektakl, na dramat Bertolta Brechta „Matka Courage i jej dzieci” , w latach siedemdziesiątych, byłam tak zafascynowana, że nie panowałam nad własnymi uczuciami. Ale, co dziwne, do dziś dnia nigdy więcej nie poczułam takich emocji, jak wtedy. To było niepowtarzalne. I przyznam się, że nie rozumiem swojej reakcji na tym pierwszym przedstawieniu. Dziś odbieram to wszystko z pewnego dystansu, innej płaszczyzny. A przecież aktorzy są równie doskonali, co kiedyś.

Skąd wziął się pomysł na „Przepaść samobójców”?

MŁG: Lubię historię. Oglądam programy, czytam książki związane z historią Polski, ale nie tylko. Ogólnie interesuje mnie okres dziejów II wojny światowej. Pewnego dnia, podczas emisji programu „Sensacje XX wieku” Bogusława Wołoszańskiego, przemówiły do mnie obrazy Doliny Śmierci pod Bydgoszczą. Te pokazane zdjęcia współczesne oraz stare pożółkłe fotografie stały się swoistymi wrotami do mojej wyobraźni. Wtedy też powstał tytuł. Zwodniczy, przyznaję, ale tak odebrałam przesłanie płynące z tego programu. Ci bestialsko torturowani przed śmiercią i w końcu mordowani ludzie mogli pragnąć skoczyć w przepaść, która rozpościerała się przed nimi. Po programie nie mogłam przestać o tym myśleć. W ruch poszły książki i Internet, setki zdjęć i informacji. Rosło we mnie przekonanie, że muszę napisać powieść, gdzie głównym przesłaniem, mimo wszystko, będzie dar przebaczenia. Ale to należy umieć odczytać między wersami, rzędami słów. Bo, jak wszystko w życiu, książki też, według mnie, mają warstwy. Moja również. Można więc odebrać ją wielo- lub jednopłaszczyznowo Wszystko zależy od wrażliwości czytelnika. Bardzo wierzę w to, że on ją posiada. Wątki miłości między Anetą a Arturem lub przyjaźni bohaterów, które są jakby odrealnione, służą tylko jednemu celowi: mają ukazać, że jednak można, że książka wcale nie musi być nośnikiem emocjonalnej fikcji, a dar wybaczenia da się przełożyć na każdy język emocji. Czy to cierpienie, ból, czy poniżenie, a nawet śmierć... Wszystko bowiem zależy od nas, tego czy my chcemy wybaczyć. Mam świadomość tego, że świat literackiej fikcji jest zbyt idealny, ale czy i ja nie mogę marzyć, by tak właśnie było?

Jak reaguje Pani na negatywne komentarze w stosunku do swojej twórczości?
MŁG: Najpierw emocjami, potem rozumem. Bywa, że rzucam w kąt pisanie i nie umiem przez kilka dni sięgnąć do laptopa, by tworzyć dalej. Wtedy dopiero rozmyślam, analizuję i stopniowo się uspakajam. Jednak dzieje się tak tylko wówczas, gdy uznam, że dane słowa krytyki nie są stronnicze i złośliwe, a jedynie zgłaszają pewne uwagi. Gardzę słowem „gniot”. Jeśli znajduję je w recenzji, od razu przestaję ją brać na poważnie. Ponadto nie uznaję stwierdzenia „Ostrzegam, nie sięgajcie po książki tej autorki”. Sama piszę recenzje i nigdy nie piszę takich rzeczy. To błąd w z założeniu. Zresztą, życie mnie nauczyło, by się nie zarzekać, nie przekreślać ludzi i książek, bo może się w przyszłości okazać, że będę jedną z pierwszych osób, które sięgną po utwory danego autora.
Miejsce pracy Autorki (archiwum prywatne)

O czym marzyła Pani, będąc dzieckiem?
MŁG: Odpowiem bardzo szczerze: o spokojnym domu, uśmiechniętej twarzy mamy i kochającym ojcu.

Czy to znaczy, że nie za dobrze wspomina Pani swoje dzieciństwo?
MŁG: Osłodą minionych chwil z dzieciństwa była miłość i postawa mojej mamy, ale tak, to prawda, nie miałam dobrego i łatwego dzieciństwa. Zbyt szybko musiałam dorosnąć. W dość zawoalowany sposób opowiadam o tym zarówno w „Epizodzie na dwa serca” jaki i w „Pomarańczowych ogrodach”.

Jak Pani łączy pisanie z obowiązkami zawodowymi i rodzinnymi?
MŁG: Bywa ciężko, ale mi, wraz z mężem pod ręką, udaje się pokonać wszelkie przeciwności. Mąż pół żartem, pół serio mówi, że mam dwa etaty. I czasem rzeczywiście wydaje mi się, że tak jest. Moi synowie to już dorośli i samodzielni mężczyźni, więc nie absorbują mojej uwagi tak bardzo jak kiedyś. Tym bardziej, że mieszkają w Holandii. A ja, wraz z mężem, pasierbicą, kochanymi trzema kotkami oraz psem, Maksem, tworzymy rodzinę, która wspiera siebie nawzajem. Gdy piszę, nikt stara się mi nie przeszkadzać, a kiedy idę na dyżur do szpitala, mój mąż wstaje ze mną i szykuje kawę, a czasem nawet zawozi mnie do pracy. To również mój pierwszy recenzent, krytyk i inspirator. To dzięki Henrykowi napisałam powieść „Zapomnę imię twoje”.

Co zaważyło na wyborze profesji, jaką Pani wykonuje?
MŁG: Jestem pielęgniarką anestezjologiczną od ponad trzydziestu lat i pracuję na oddziele reanimacji i anestezjologii. To zasługa postawy mojej mamy i tego, jaką ona była pielęgniarką. Niesamowite były momenty, gdy opowiadała o ludziach i o tym, jak pomagała im wyzdrowieć. Zawsze chciałam być taka jak ona: wielka sercem, silna duchem, waleczna... Bo, proszę mi wierzyć, potrzeba niezwykłego hartu ducha, by móc trzymać za rękę umierającego człowieka i przy tym nie rozsypać się na zewnątrz lub nie oszaleć w środku. To w końcu członek jakiejś rodziny, czyjś brat, mąż... Ze ściśniętym sercem zawsze żegnam takich ludzi i jakimś cudem znajduję chwilę później słowa pocieszenie dla jego bliskich. A potem opiekuję się kolejnym chorym. Niesamowitym szczęściem jednak jest chwila, gdy moi zdrowi już pacjenci po jakimś czasie wracają tylko po to, by powiedzieć nam „dziękuję, że żyję”.

Jak Pani radzi sobie z pewnym dyskomfortem psychicznym, który jest nieodłącznie związany z tego typu pracą?
MŁG: Odpowiedź wydaje mi się dość oczywista. Mój dom i moja rodzina to mój azyl, a książki stanowią świat, którego nieraz nie odbieram jako fikcji literackiej. Słowo pisane jest moją odskocznią. Jednak nawet w samej sobie nie raz szukam siły, wiary i nadziei.

Gdyby miała Pani wybrać swoją ulubioną książkę spośród własnych, która by to była?
MŁG: Z tym pytaniem nie mam problemu: „Dotykając nieba”.

Dlaczego akurat ta?
MŁG: To wyjątkowo znamienny tytuł. Powstał dopiero w chwili, gdy nieprzewidziany los zmusił mnie do żałoby i zaserwował niewypowiedziany ból, który zaistniał w chwili odejścia mamy. Dedykuję jej każdą moją książkę. Od dziesiątków lat mówię, że dała mi nie tylko życie, ale także wskazała dobrą drogę. A to, że nie każdy ze tych drogowskazów akceptowałam, to już kwestia tylko i wyłącznie moich wyborów. Jednak jej podszepty nadal mam w głowie. Kim bym dziś była gdybym w pełni posłuchała Mamy? Znam odpowiedź na to pytanie, ale nie o niej chcę pisać. „Dotykając nieba” to mój hołd złożony najwspanialszej mamie. To dzięki niej ta powieść powstała. Ona była pierwszą korektorką, recenzentką, a, z czasem, również fanką. Niestety, nie doczekała momentu wydania, by móc wziąć ją w ręce. W tej powieści oddałam całą miłość do mamy, jaką mam do dziś w sercu. Jednak nie należy tu oczekiwać opowieści tylko o relacji matki z córką. Ogólnie to historia młodej i ufnej dziewczyny, Kingi , pełna uczuć, zdrady, choroby, śmierci, żałoby i tego, co osobiście bardzo cenię, czyli wiary, że jednak można, nadziei, że się uda i miłości, że da się mimo wszystko zaistnieć i przetrwać wszelkie zawirowania, jakie przynosi życie, ludzie oraz sytuacje. „Dotykając nieba” to także hołd złożony życiu. W tej powieści można poznać mnie, jako Kingę, a jednocześnie odczytać między rzędami słów emocje dziecka, które tak wiele traci, a jednocześnie potrafi wciąż wierzyć. Czy ta wiara pozwoli przetrwać Kindze? No cóż, odpowiedź w książce.

Czego boi się Pani najbardziej?
MŁG: Wręcz panicznie boję się nawet samej myśli, że moim bliskim mogłoby się coś złego przydarzyć.

Gdyby miała Pani być superbohaterem, jaką super moc by Pani wybrała?
MŁG: Chyba z racji tego, że od trzydziestu lat obcuję ze śmiercią, chciałabym umieć ją pokonać. A jeśli już musi wygrać, niech czyni to w sposób cichy i bezbolesny. Wtedy będzie łatwiej się z tym faktem pogodzić. Tylko teraz nasuwa się pytanie: „czy w ogóle można pogodzić się z aktem śmierci?”. Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, ale super moc przydałaby mi się niewątpliwie by móc „rozdawać” radość. Ta takie nieco dziecinne, ale czy dorośli zawsze muszą mieć dorosłe marzenia?
Fotel Autorki (archiwum prywatne)

Potrafiłaby się Pani opisać w jednym, maksymalnie dwóch zdaniach?
MŁG: Wystarczy jedno zdanie: jestem radosna, ciekawa świata i ufna.

Co uważa Pani za swoją główną cechę?
MŁG: Otwartość oraz, co za tym idzie, zbytnia ufność. Niestety, nie zawsze wychodzi mi to na dobre. A czasem nawet wręcz przeciwnie, jednak taka jestem: szczera, ufna i wierząca w drugiego człowieka. I taka chcę pozostać, mimo wszystko.

Jakie wydarzenie ze swojego życia uważa Pani za sukces?
MŁG: Nie wiem czy wypada, ale mogę nazwać sukcesem, swoistym osiągnięciem to w jaki sposób udało mi się wypracować relacje z moim trzema synami. Jestem dumną mamą a Oni często powtarzają, że są dumni z takiej mamy. Są całym moim światem marzeń, nadziei i miłości. Tak, jak ja byłam nim dla mojej świętej pamięci mamy.

Gdyby mogła Pani wybierać spośród wszystkich potraw, słodyczy i owoców świata, o czym pomyślałaby Pani najpierw?
MŁG: Czereśnie, i chałwa. Ale, z powodu mojej alergii, dokładnie tego nie mogę jeść.

Dużo Pani podróżuje?
MŁG: Niestety nie. Podróże odbywam dzięki książkom i mojej zdolności wyobrażenia sobie tego, o czym czytam.

Jakie miejsce zapamiętane z książek przyciąga Panią najbardziej?
MŁG: Jakiś czas temu czytałam powieść Ewy Gudrymowicz-Schiller „Zatoka czarnej perły” i tam na Bora - Bora przeżyłam wraz z bohaterkami niesamowitą przygodę.

Często czyta Pani książki?
MŁG: Z tym bywa różnie. Wszystko zależy od ilości dyżurów w szpitalu, ale zazwyczaj czytam około dwóch tygodniowo. Oczywiście, jest to także zależne od ilości stron, ale sama Pani wie, że istnieją powieści, które czyta się jednym tchem. Jako przykłady mogę podać „Dziewczynę, która widziała zbyt wiele” oraz „Córkę czarownicy”. Te książki przeczytałam w jedną noc. A rano poszłam na dyżur, wciąż o nich myśląc.

Czy czyta Pani innych polskich współczesnych autorów?
MŁG: Oczywiście. Marta Fox, Maria Ulatowska, Anna Klejzerowicz, Małgorzata Warda, Katarzyna Bonda, Katarzyna Grochola i wielu, wielu innych autorów. W zeszłym roku przeczytałam 119 książek. Sama piszę recenzje (Nietypowe recenzje Marty). Prowadzę blog, na którym dzielę się emocjami, jakie wywołały we mnie powieści. Ale od roku bardzo dużo czytam mniej znanych autorów. Debiutantów, czasem tylko twórców jednej książki, ale za to jakiej... Jedno jest pewne: nie odrzucam i nie podchodzę do autora z dystansem pod hasełkiem „boś ty nowy i nieznany”. Wręcz przeciwnie, ufam i nie zawodzę się, póki co.

Mówi Pani, że miała do czynienia z debiutantami. Zwraca Pani uwagę głównie na powieści obyczajowe, czy jakiegoś innego gatunku?
MŁG: Nie, nie nastawiam się na gatunki, ale czytam uważnie opis. Już w tym momencie wiem, czy to książka dla mnie. Tak na przykład jest z SF - nie jestem jej przeciwnikiem ale gdy mam wybór, wskażę książkę obyczajowo- społeczną. Dopiero dzięki Poli Pane i powieści „Arisjański fiolet”, jak również Luizie Dobrzyńskiej i jej „Kawalkadzie”, „Duszy” oraz „Dzieciach planety Ziemia” otworzyło się moje serce na ten gatunek. Mało tego, swojego czasu bałam się książek pełnych przemocy, śmierci, krwi, trupów i emanującego z kart książki strachu, ale Iza Korsaj i jej „Kostka” to swoiste arcydzieło. Wciągnął mnie ten świat i to bez reszty...

Ma Pani pomysł na następną powieść?
MŁG: Tak i już od miesiąca ją piszę. Pozwolę sobie dać cytat ze „Słowa od autora”:

„Zapraszam do świata, gdzie fikcja literacka miesza się z historią. Gdzie właśnie przeszłość ukształtowała dzień dzisiejszy moich bohaterów. I gdzie odnajdując drogę do teraźniejszości tak silnie oddziałuje na ich losy. Ale czy to odbywa się za sprawą: żywych, czy umarłych? A może jednych i drugich? Tego dowiesz się z książki. W powieści tej zastosowałam też celowy zabieg. Każdy rozdział opatrzony jest tytułem moich ulubionych książek, ale nie tylko to… wspominam też swoje ulubione filmy. (Zastanawia Cię, dlaczego umieściłam je w powieści? Odpowiadam. To mój hołd złożony Wielkim Dziełom, Wielki Twórcom) Myślę, że zgodzisz się ze mną.
A teraz na zachętę, abyś i Ty podążając śladami i za tropem myśli głównej bohaterki już teraz mógł uelastycznić swój umysł i przygotował się na labirynt sytuacji, w jaki zostanie ona uwikłana przygotowałam coś ekstra...
A więc… Nazwiska niektórych bohaterów powieści są tu bardzo istotne. To swoiste słowa klucze. Wystarczy je przetłumaczyć na nasz rodzimy język. Ale nie martw się, jeśli nie znasz języka angielskiego, na końcu książki, udzielę Ci odpowiedzi. Ale tak ją wkomponuję w treść, że to Ty będziesz musiał, drogi Czytelniku „wyłuskać” owe słowa. Ale za każdym razem dam Ci wskazówkę. A teraz nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Cię do czytania. I życzę Ci sukcesów, jakie zawsze odnosił wielki detektyw, niezapomniany Sherlock Holmes, którego do życia powołał w kolejnych powieściach, lub opowiadaniach sir Arthur Conan Doyle.”

Z tą powieścią wiąże się niewyobrażalna praca. Nie tylko zdobywanie, jakby od nowa przyswojenie wiedzy z czasów wiktoriańskich, ale i uzyskanie zgody pisarzy, filmowców, po prostu ludzi którzy mają wszelkie prawa autorskie do dzieł, o których ja wspominam lub czynię z nich tytuły kolejnych rozdziałów mojej powieści. Na szczęście ci wspaniali twórcy przychylnie na mnie patrzą.

Co mogłaby Pani powiedzieć do tych, którzy jeszcze nie rozpoczęli swojej przygody z jej książkami
MŁG: Użyła Pani słowa „przygoda”. Podtrzymując tę drogę myślenia, powiem, że przygoda ta musi stać się głębokim pragnieniem istnienia. To, czy oddajemy się z pasją czytaniu, czy pisaniu, ma podłoże w naszej osobowości, w determinacji. Wszystko bowiem, moim zdaniem, zależne jest od jednego. Od tego, jak bardzo czegoś pragniemy. Moja Mama zawsze mi powtarzała, gdy tak dużo czytałam, a po cichu marzyłam o pisaniu, potem wydaniu, „Martusiu, czas marzenia nazwać celem”. I to bym powiedziała wszystkim pragnącym rozpocząć przygodę z książką, czy to jako czytelnik, czy jako potencjalny – przyszły - autor. CZAS MARZENIA NAZWAĆ CELEM.

Autorka (archiwum prywatne)
I żeby nie było, tak to prawdziwy wywiad z Autorką. Wszystkie odpowiedzi są Jej autorstwa i ogromnie Jej dziękuję za możliwość przeprowadzenia tej rozmowy :)