Info:
Autor:
Adrian Turzański
Tytuł:
Anielski śpiew
Wydawnictwo:
Novae Res
Rok
wydania: 2014
Liczba
stron: 388
Numer
tomu: 1
I
znowu koniec świata... Ostatnio czytam wiele książek o tej
tematyce i miałam ogromną nadzieję, że tym razem trafię na coś
zupełnie nowego, tym bardziej, że autorem jest mężczyzna, co
wzięłam za swego rodzaju gwarant dynamicznej akcji (przepraszam
wszystkie kobiety, które to czytają, nie dotyczy to wszystkich
Waszych powieści). Opis, z którym zapoznałam się przez
zamówieniem książki u wydawcy, zasugerował lekką powieść z
humorem i realistycznymi scenami. Prawda okazała się jednak... ciut
inna.
Bóg
wziął sobie wolne i nie wiadomo, jak długo Go nie będzie, a w
niebie zaczynają się rodzić co najmniej niepożądane przekonania.
Jeden z archaniołów, Gabriel, jest przekonany, że Pan wyznaczył
mu zadanie polegające na tym, że ma wywołać apokalipsę i, nie
owijając w bawełnę, wybić wszystkich ludzi, demonów, upadłych i
nieposłusznych mu aniołów. Dopiero wtedy będzie można zacząć
budować nowy świat bez grzechu, drugi Eden. Nie wziął jednak pod
uwagę tego, że najwyższy z archaniołów, Michał, nie będzie
podzielał jego ambicji. Rozpoczyna się długotrwała walka między
Gabrielem i jego zastępami aniołów, zasilanymi strachem przed
samozwańczym zastępcą Boga a Michałem, za którym stoi niewielka
garstka buntowników przeciw woli nowego władcy nieba. Ludzie nie
mają niemal nic do powiedzenia. Niemal, czyli coś jednak mogą.
Niestety,
muszę się poskarżyć na coś bardzo niepokojącego, na co
zwróciłam uwagę już przy lekturze Szklanego deszczu,
jednak wtedy byłam przekonana, że to jednorazowy przypadek. Mowa tu
o korekcie. Specjalnie sprawdziłam, czy wykonywała ją ta sama
osoba w obu historiach. Okazało się, że nie, co jest jeszcze
większym powodem do zmartwień. Nie uważam, żebym posiadła całą
dostępną wiedzę na temat polskiej ortografii, interpunkcji i
gramatyki, ale przez ogromną ilość powtórzeń, zniekształconych
znanych wyrażeń (jak np. „odpłacić się dobrym za nadobne”
zamiast „pięknym” albo „grać ważne skrzypce” zamiast
„pierwsze” - specjalnie sprawdziłam w słowniku związków
frazeologicznych), przymiotników, które nijak nie pasowały do
kontekstu, paradoksów utrudniających zrozumienie tekstu (np.
„wyjaśnił krótko, z półgębkiem przekonania”) i wielu, wielu
innych elementów, nie raz miałam ochotę rzucić książką o
ścianę. Atmosferę podgrzewały także wszechobecne synonimy, które
chyba miały zapobiec jeszcze większej ilości powtórzeń, a tylko
pogarszały ogólną sytuację („makówka” zamiast „głowa”,
„hopsania” zamiast „skakania”, „panowań” zamiast „pan”
i hit: „patrzałki” zamiast „oczy”). Dlatego apeluję do
korektorów, aby nieco uważniej sprawdzali teksty, bo wiadomo, że
debiutanci nie mają wyrobionego stylu i należy zacząć kiedyś nad
nim pracować, a do wydawców, by przyjrzeli się swoim korektorom,
bo wydaje mi się, że niektórzy z nich zupełnie się do tego nie
przykładają.
Problemem
nie do przejścia okazał się niecodzienny styl autora. Prowadzi on
narrację w trzeciej osobie, ale czasem miałam wrażenie, że on z
własnej perspektywy, jako bohater, którego nikt nie widzi,
komentuje rozgrywające się wydarzenia. Niemalże jakby komuś
relacjonował te sytuacje, wtrącając własne opinie. Było to
dziwne i momentami wywoływało u mnie niemałą konsternację.
Wisienkę na torcie stanowiły przekleństwa. Nigdy nie
spodziewałabym się po aniołach, którzy zazwyczaj toczą ze sobą
rozmowy w normalnym, uprzejmym tonie, że raz na sto stron, ni stąd,
ni zowąd użyją słowa „skurwiel” jak określenia swojego
brata. Uważam, że rzucanie mięsem przez istoty, które zdają
sobie sprawę z tego, że są postrzegane jako ideały, jest
zdecydowanie nie na miejscu i wygląda to tak, jakby autor na siłę
chciał umieścić w swojej książce kilkanaście brzydkich słów.
Sama
historia jest raczej bez zarzutu. Widać w niej męską rękę,
ponieważ w zasadzie nie ma tu bohaterów płci żeńskiej, a
przynajmniej ich funkcje nie są podkreślane. Nie powiem, żeby mi
to specjalnie przeszkadzało, ponieważ nie uważam, by brak wątku
romantycznego zmniejszał atrakcyjność książki w moich oczach.
Ciężko tu wyodrębnić jedną, główną postać, ponieważ bardzo
wiele ich przewija się przez kolejne rozdziały. Chociaż na pewno
można tu wymienić Gabriela, który bardziej przypomina ogarniętego
szaleństwem wampira-psychopatę niż archanioła, Michała
posiadającego wszystkie cechy swojego biblijnego pierwowzoru,
Beliana, czyli tego, który nie do końca wie, po której stronie
mocy stoi i wielu, wielu innych. Ich imiona nic nie powiedzą, a nie
ma czasu opisywać wszystkich.
Wyraźnie
widać, że jest to dopiero pierwsza część dziejów apokalipsy
wywoływanej przez Gabriela, ponieważ wiele wątków jest
rozpoczętych i nie skończonych. Niewyjaśnionych zostało bardzo
wiele kwestii i nadal do końca nie wiadomo, co stało się z Bogiem.
Rozumiem, takich rzeczy nie zdradza się na początku, ale mam
wrażenie, że autor nieco za wcześnie skończył całą historię.
Mógłby to jeszcze odrobinę dalej pociągnąć, ponieważ sama
chciałabym wiedzieć, jak skończą się zaczęte sprawy, a jestem
niemal pewna, że nie zdecyduję się sięgnąć po drugi tom.
Moja
ocena: 6/10
Nie porwała mnie, a szkoda, bo
oczekiwałam ciekawej lektury. Sam pomysł jest w porządku i uważam,
że wiele osób znajdzie w książce Adriana Turzańskiego coś dla
siebie. Mnie się jednak mało elementów spodobało i stąd wzięła
się ta stosunkowo niska ocena. Już wiem, że książki o aniołach
powinnam omijać z daleka, ale emocje w Anielskim śpiewie
są, więc myślę, że warto
spróbować z tym debiutem.
Za
możliwość zapoznania się z książką dziękuję Wydawnictwu Novae Res.
Recenzja
bierze udział w wyzwaniach: Czytam fantastykę oraz Czytam opasłe tomiska.