Info:
Autor:
Joanna Terka
Tytuł:
Jantar i Słońce
Wydawnictwo:
Białe Pióro
Rok
wydania:
2014 (wydanie II, I w 2008r.)
Liczba
stron:
152
Kiedy zgłaszałam się po tę książkę, nie oczekiwałam od niej
zbyt wiele. Miałam już do czynienia z powieściami wydanymi przez
Wydawnictwo Literackie Białe Pióro, więc wiedziałam mniej więcej,
czego się mogę spodziewać. W ogóle, na samym początku myślałam,
że imię w tytule należy do mężczyzny, który zakochał się w
Słońcu i to, według mnie, była ta „historia nieziemskiej
miłości”. I w sumie z jednej strony bardzo się cieszę, że mój
pomysł nie został wykorzystany, a z drugiej... może tak byłoby
przynajmniej choć trochę zabawniej? I tak mamy niewiele powodów do
śmiechu na co dzień.
Jantar jest agentką z orbitalnej stacji należącej do Kromerian,
czyli ludzkopodobnych stworzeń, których planeta jest niemal
identyczna, jak Ziemia. Wszystkie procesy, jakie zachodzą na
drugiej, widać również na pierwszej, dlatego zadaniem agentów
jest likwidowanie ludzi, których działanie może doprowadzić do
zagłady obu planet. Traf chciał, że Jantar przypadł w udziale
młody naukowiec, któremu całkiem niechcący oddała swoje serce. A
badacze ze stacji zawsze kontrolują swoich agentów i to im się nie
spodobało.
Ta,
z pozoru, bardzo niewielka książeczka zaskoczyła mnie. Owszem,
wiedziałam, że zawiera historię miłosną, ale w życiu nie
wpadłabym na to, że będzie ona tak... zwyczajna? Nie, to nie jest
dobre określenie, biorąc pod uwagę realia. Raczej: naturalna.
Bohaterowie darzą siebie uczuciem tak mocnym, że nawet siedem lat
rozłąki nie zmieniło nic w ich relacjach. Pomijam to, że według
mnie po tak długim czasie nie powitałabym swojego męża (gdybym go
miała) słowami „Kochanie,
jesteś nareszcie! Tak się za tobą stęskniłam! Jeszcze wczoraj
myślałam, że nie żyjesz!”. Prędzej rzuciłabym się na niego
z płaczem albo obraziłabym się za to, że wcześniej nie dawał
znaku życia, a teraz wraca, jak gdyby nigdy nic.
Niemniej jednak opowieść jest urocza i przyjemna, chociaż akcja
bardzo często ostro skręca i czasem chciałoby się krzyknąć w
stronę autorki: „Jak długo jeszcze? Dlaczego nie dasz im
spokoju?!”. Bo trzeba przyznać, że ani Jantar, ani Marcus (jej
mąż), ani pozostali bohaterowie długo nie mogą odetchnąć z
ulgą. Ciągle ktoś musi kogoś ratować, a czas w tej powieści
pędzi jak szalony. Całość dzieje się na przestrzeni kilku lat,
ale nie można powiedzieć, żeby historia była za bardzo
rozwleczona lub zbyt ściśnięta. Uważam, że jej długość jest
całkowicie odpowiednia. Nawet koniec pasował mi dokładnie w tym
miejscu, w którym został umieszczony.
A, właśnie, koniec. Cóż, nie mogę go pominąć, biorąc pod
uwagę to, że tak bardzo zepsuł wrażenie, jakie powieść budowała
przez te sto czterdzieści kilka stron. Owszem, był przewidywalny,
ale zakończenia rzadko tak całkowicie zaskakujące. Chodzi mi tu
jednak o coś innego: ostatnie dwa akapity. Chyba miały być takim
mikrorozdziałem, coś jak „X lat później”, tylko że wyszedł
z tego wyścig z czasem. Serio, podsumowywanie całej historii w
kilku zdaniach opisujących, co dalej działo się z bohaterami i
dołączanie do tego pytań, które idealnie nadają się na tylną
okładkę książki („Co będzie dalej?”, „Czy bohaterowie
odzyskają spokój?” itp.) uważam za co najmniej nieprofesjonalne
i takie... zdecydowanie za szybkie. Moim zdaniem o wiele lepiej by to
wyglądało, gdyby ostatnie zdanie, przed tymi dwoma nieszczęsnymi
akapitami, kończyło całość.
Jeżeli chodzi o bohaterów, niestety też nie ma rewelacji. Każdy z
nich ma bardzo gwałtowne wahania nastroju, niemal jak ja w dzień
przed testem rocznym z geografii (kolejne fazy: dam radę, nauczę
się; już całkiem niedaleko; nie, jednak nie dam rady; dobra, czas
się w końcu za to wziąć; aaa, nie zdążę; dobra, co będzie to
będzie; dlaczego ten świat jest taki okrutny; aj tam, ważne, żebym
maturę zdała). W ciągu całej historii ukazane zostały niemal
wszystkie emocje, niektóre w bardzo bliskim sąsiedztwie około
kilku minut akcji. Denerwowało mnie to, ale na szczęście w
historii pani Terka zdecydowanie na pierwszy plan wysuwa się
wzajemne zaufanie oraz dynamiczna akcja. To według mnie dwa główne
elementy powieści.
Moja
ocena: 7/10
(bardzo dobra)
W ciągu tych kilku godzin czytania, historia pochłaniała mnie
coraz bardziej. I mimo tego, że na początku wydawała mi się nieco
dziecinna i mało realistyczna (i nie chodzi mi tu o rzeczywistość,
ale o kreację bohaterów oraz ich zachowania), potem chyba
przestałam zwracać na to uwagę i zajęłam się samą akcją. Bo
pomysł jest oryginalny i ciekawy. Szczególnie fajne (wybaczcie,
musiałam użyć tego słowa) okazały się „myki” z mruganiem,
ale po szczegóły odsyłam do książki.
Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję pani
Joannie Terka oraz akcji Polacy nie gęsi i swoich autorów mają.
Recenzja bierze udział w wyzwaniach: Czytam fantastykę, Urban fantasy, Kiedy kobieta przejmuje dowodzenie oraz Book lovers.