poniedziałek, 28 kwietnia 2014

72. "Miasto popiołów" Cassandra Clare

Info:
Autor: Cassandra Clare
Tytuł: Miasto popiołów
Tytuł oryginału: City of Ashes
Wydawnictwo: Mag
Rok wydania: 2013 (wydanie II, I w 2009r.)
Liczba stron: 448
Numer tomu: 2
(Tom 1: Miasto kości – recenzja)

UWAGA! Recenzja zawiera spoilery części I!

Dosyć sporo czasu minęło odkąd odłożyłam na półkę pierwszy tom Darów Anioła. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego tak się stało, jednak niedawno poczułam coś w rodzaju impulsu i po prostu wyciągnęłam rękę w kierunku Miasta popiołów. Bałam się, że uznam tę część cyklu za gniot i będę miała problem z brnięciem przez tę ponad czterystustronicową książkę.


Między Clary a Jacem jeszcze nigdy nie było takiego napięcia. Po burzliwych emocjach i druzgoczących wyznaniach przyszedł czas na konieczność pogodzenia się z trudną prawdą. Są rodzeństwem, choć ich serca wyraźnie czują coś innego. W tym samym czasie Simon nieprzerwanie stara się przekonać Clary do siebie, a wszystko przysłaniają im nieprzeniknione plany Valentine'a, który postanowił zebrać wszystkie Dary Anioła, nawet za cenę życia swoich dzieci. Sytuacji nie poprawiają także tajemnicze wizyty wysoko postawionych członków Clave.

Zanim zabrałam się za pisanie tych słów, przeczytałam swoją recenzję pierwszego tomu serii i ze zdziwieniem spojrzałam na wysoką ocenę, jaką mu dałam. O wiele gorzej zapamiętałam pierwszą odsłonę przygód Clary Fray, dlatego nie dziwcie się, jeżeli tę część ocenię podobną liczbą. Po prostu cały czas nie mogę zrozumieć, co mną wtedy kierowało.

Książkę czyta się bardzo szybko. Już dawno nie pędziłam tak przez kolejne strony, ale tutaj nie zrobiło to na mnie zbyt wielkiego wrażenia, ponieważ bardzo ułatwił mi to sposób wydania – wielkość i krój czcionki robią swoje, chociaż widać, że w niektórych miejscach korektor przeoczył literówki oraz, że książka jest trochę krzywo sklejona – na niektórych stronach druk zaczyna się wyżej niż na innych. Zupełnie nie przeszkadzało to jednak w odbiorze treści, jaką autorka chciała przekazać. Również język bohaterów nie jest na szczęście przepełniony młodzieżowym slangiem, przez co dialogi wyglądają znacznie lepiej i bardziej prawdziwie.

Zdziwiła mnie natomiast przemiana postaci. Z Miasta kości zapamiętałam Clary i Jace'a jako nastoletnie podrostki, które ratują świat. Tutaj już nie miałam takiego wrażenia. Mimo młodego wieku, oboje nie pokazywali na każdym kroku, jacy są młodzi. Szczególnie zwróciłam na to uwagę w przypadku panny Fray, ponieważ zmieniła się z wylęknionej nastolatki, która myśli, że zwariowała, w całkiem silną i niezależną kobietę, co, nie powiem, spodobało mi się. Zaczęła stawać się trochę jak jej brat, chociaż sporo jej do niego brakuje.

Inną kwestią jest jednak zarys fabuły, która, choć wciągająca, jest dla mnie powtórzeniem schematu. Znaczną część książki zajmują przygotowania do nieuniknionej bitwy z Valentinem, który, swoją drogą, ma naprawdę bardzo nierówno pod sufitem. I myślę, że nie będzie zaskoczenia, jeżeli powiem, że w końcu do niej dochodzi. Ale nie o tym teraz, bo sama bitwa spełniła moje oczekiwania. Chodzi mi o końcówkę. Widać, że autorka przeciąga jak może ostateczną konfrontację. Z jednej strony to dobrze – trzyma czytelnika w napięciu tak dużym, że on z wyszczerzonymi zębami rzuca się na kolejną część, ale dla osoby, która nie raz miała do czynienia z takim zakończeniem, zabieg ten stał się tak oklepany, jak nieśmieszne żarty powtarzane od kilku lat, a co za tym idzie – nieciekawy i irytujący.

        Moja ocena: 8/10

Historia wciąga. Bardzo wciąga, ale po jej przeczytaniu w zasadzie nie wiadomo, o czym była. W dodatku sytuacja między Clary a Jacem zmienia się tak szybko, że na końcu byłam po prostu zdruzgotana i miałam ochotę nawrzeszczeć na bohaterkę, że jest taka bezbarwna (tylko w tym momencie, poza tym była bez zarzutu) i nie wyraża swojego zdania. Nie mam pojęcia, kiedy wezmę się za trzeci tom, Miasto szkła, i kolejne, ale raczej znowu minie kilka miesięcy, bo wydaje mi się, że nie wytrzymam z Clary dłużej niż te czterysta stron na raz.