niedziela, 17 listopada 2013

41. "Toy wars" Andrzej Ziemiański





Info:
Autor: Andrzej Ziemiański
Tytuł: Toy wars
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 2008
Ilość stron: 576

W zasadzie nie mam pojęcia, skąd dowiedziałam się o Toy wars. Nawet nie pamiętam, kiedy to było. Ale wiem, że nie żałuję decyzji o jej przeczytaniu. To zdecydowanie moja najbardziej ulubiona powieść.

Toy odziedziczyła po swoim przybranym ojcu fortunę. Ale przed swoją śmiercią postawił on warunek: dziewczyna musi przez dziesięć lat zarabiać na życie jako prywatny detektyw, tak samo jak on wcześniej, nie dorabiając na boku. Postarał się, żeby nie wróciła do swojego dawnego życia prostytutki Triad. Toy ma ogromną motywację, by spełnić wolę swojego opiekuna, ale nie bardzo wie, jak to zrobić. Z powodu braku pieniędzy żywi się kocią karmą i pije kawę parzoną kilka razy z tych samych ziaren. Więc kiedy do jej biura przychodzi sławny najemnik, Pat Dante, i składa jej propozycję pracy, dziewczyna w zasadzie nie ma wyboru. Później dowiaduje się o umiejętnościach, o których posiadanie nawet by się nie posądzała.

Z początku miałam bardzo mieszane uczucia co do tej powieści. Nie wiedziałam o niej w zasadzie nic, oprócz tego, że główna bohaterka jest walczącą prostytutką. Cóż, krótko mówiąc - obraz niezbyt zachęcający. Ale na szczęście było to tylko ogromne niedomówienie. Toy wars to bardziej ambitna powieść, niż można by przypuszczać. Ponad wszechobecnym humorem, z którego, zdaje się, słynie autor i niesamowicie wartkiej akcji, do której jeszcze później powrócę, historia Toy jest w pewnym sensie walką rozumu i serca, dokonywaniem bardzo trudnych wyborów i godzeniem się ze stratami.

Toy wars można traktować w zasadzie jako zbiór trzech historii - coś jakby Trylogia Toy, bo tu nie ma rozdziałów, tylko części. Każda z nich ma swój oddzielny tytuł i wątek główny, a czytane nie po kolei całkowicie niszczą sens całości, ponieważ każda z nich ma dosyć poważne konsekwencje w przyszłości.

Główna bohaterka, Toy, której prawdziwe imię zostało w książce wymienione tylko raz, potrafi urzec czytelnika bez żadnego problemu. Ma w sobie to COŚ, co sprawia, że bohaterka wygląda na nieustraszoną, chociaż wielokrotnie jest powiedziane, że się boi, pewną siebie, chociaż najpewniej gdyby mogła, uciekałaby gdzie pieprz rośnie. I nie owija w bawełnę. Stawia sprawy jasno, nie jest całkiem nieporadna i zna życie. Okazuje się, że, za sprawą jakiegoś dziwnego zrządzenia losu, to, czego za swojego życia nauczył ją Paul – jej opiekun – i czego dowiedziała się w okresie dzieciństwa, znacząco wpłynęło na wyniki, jakie odnosiła w swoich śledztwach.

O fabule można powiedzieć w zasadzie wszystko: że mało oryginalna, bez sensu, śmieszna, bez rewelacji, ale będę się bić z każdym, kto śmie stwierdzić, że jest banalna. Ziemiański nie tworzy banalnych fabuł. Każda jest przemyślana i dopracowana. I z pewnością nieprzewidywalna. W tym przypadku w zasadzie na każdej stronie jest element, który sprawia, że oczy otwierają się szeroko ze zdumienia, a akcja skręca o sto osiemdziesiąt stopni.

Moją uwagę szczególnie przykuły imiona bohaterów. Nie są to standardowe Basie, Kasie i Filipy, ani nawet bardziej pasujący do amerykańskiej rzeczywistości Chrisy albo Emmy. Autor podaje prawdziwe imiona jedynie kilku postaci z całej książki. Resztę nazywa pseudonimami, przez które czasem nawet ciężko jest rozróżnić, czy dana osoba to chłopak czy dziewczyna. Na samym początku miałam problem z kojarzeniem Maybe Not, Hot Doga i Cadillaca, ale im dalej od początku tym łatwiej mi to przychodziło.

Całości obrazu Toy wars dopełniają śliczne i realistyczne rysunki Grzegorza Krysińskiego. W większości bezpośrednio nawiązują do zdarzeń na stronie obok, ale widać to dopiero po przeczytaniu danego fragmentu. Oczywiście, nie jest to główny element książki i nie zależy od autora, ale stwierdziłam, że skoro niektórzy chwalą okładki, to ja pochwalę rysunki, a co!

Jedynym elementem, który może nie przypaść do gustu niektórym czytelnikom jest to, że autor nie przebiera w słowach i styl mówienia bohaterów idealnie (cóż, to jednak będzie pochwała) dopasowuje do funkcji, jaką pełnią. Krótko mówiąc: dla dzieci ta książka się nie nadaje, zbyt często rzucają mięsem (chyba, że dzieciom to nie przeszkadza, wtedy ok). Czasami jednak, moim zdaniem, autor mógł nieco przystopować z tymi przekleństwami, ale nawet z nimi nie mam się zbytnio do czego przyczepić.

       Moja ocena: 10/10

Co tu dużo mówić, to aktualnie moja najbardziej ulubiona z ulubionych powieści, zakochałam się w niej od pierwszego wrażenia i aktualnie robię wszystko, żeby stanęła na mojej półce, co jest trudne, biorąc pod uwagę to, że nawet w wydawnictwie nie da się tego kupić. Do tej pory (od około czerwca tamtego roku) przeczytałam ją już pięć razy i zamierzam zrobić to jeszcze co najmniej drugie tyle. Polecam ją wszystkim, bo naprawdę warto.