Info:
Autor: Andrzej Ziemiański
Tytuł: Toy wars
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 2008
Ilość stron: 576
W zasadzie nie mam pojęcia, skąd
dowiedziałam się o Toy
wars. Nawet nie
pamiętam, kiedy to było. Ale wiem, że nie żałuję decyzji o jej
przeczytaniu. To zdecydowanie moja najbardziej ulubiona powieść.
Toy odziedziczyła po swoim przybranym ojcu fortunę. Ale przed swoją
śmiercią postawił on warunek: dziewczyna musi przez dziesięć lat
zarabiać na życie jako prywatny detektyw, tak samo jak on
wcześniej, nie dorabiając na boku. Postarał się, żeby nie
wróciła do swojego dawnego życia prostytutki Triad. Toy ma ogromną
motywację, by spełnić wolę swojego opiekuna, ale nie bardzo wie,
jak to zrobić. Z powodu braku pieniędzy żywi się kocią karmą i
pije kawę parzoną kilka razy z tych samych ziaren. Więc kiedy do
jej biura przychodzi sławny najemnik, Pat Dante, i składa jej
propozycję pracy, dziewczyna w zasadzie nie ma wyboru. Później
dowiaduje się o umiejętnościach, o których posiadanie nawet by
się nie posądzała.
Z początku miałam bardzo mieszane uczucia co do tej powieści. Nie
wiedziałam o niej w zasadzie nic, oprócz tego, że główna
bohaterka jest walczącą prostytutką. Cóż, krótko mówiąc -
obraz niezbyt zachęcający. Ale na szczęście było to tylko
ogromne niedomówienie. Toy wars to bardziej ambitna powieść,
niż można by przypuszczać. Ponad wszechobecnym humorem, z którego,
zdaje się, słynie autor i niesamowicie wartkiej akcji, do której
jeszcze później powrócę, historia Toy jest w pewnym sensie walką
rozumu i serca, dokonywaniem bardzo trudnych wyborów i godzeniem się
ze stratami.
Toy wars można traktować w
zasadzie jako zbiór trzech historii - coś jakby Trylogia
Toy, bo tu nie ma rozdziałów,
tylko części. Każda z nich ma swój oddzielny tytuł i wątek
główny, a czytane nie po kolei całkowicie niszczą sens całości,
ponieważ każda z nich ma dosyć poważne konsekwencje w
przyszłości.
Główna bohaterka, Toy, której prawdziwe imię zostało w książce
wymienione tylko raz, potrafi urzec czytelnika bez żadnego problemu.
Ma w sobie to COŚ, co sprawia, że bohaterka wygląda na
nieustraszoną, chociaż wielokrotnie jest powiedziane, że się boi,
pewną siebie, chociaż najpewniej gdyby mogła, uciekałaby gdzie
pieprz rośnie. I nie owija w bawełnę. Stawia sprawy jasno, nie
jest całkiem nieporadna i zna życie. Okazuje się, że, za sprawą
jakiegoś dziwnego zrządzenia losu, to, czego za swojego życia
nauczył ją Paul – jej opiekun – i czego dowiedziała się w
okresie dzieciństwa, znacząco wpłynęło na wyniki, jakie odnosiła
w swoich śledztwach.
O fabule można powiedzieć w zasadzie wszystko: że mało
oryginalna, bez sensu, śmieszna, bez rewelacji, ale będę się bić
z każdym, kto śmie stwierdzić, że jest banalna. Ziemiański nie
tworzy banalnych fabuł. Każda jest przemyślana i dopracowana. I z
pewnością nieprzewidywalna. W tym przypadku w zasadzie na każdej
stronie jest element, który sprawia, że oczy otwierają się
szeroko ze zdumienia, a akcja skręca o sto osiemdziesiąt stopni.
Moją uwagę szczególnie przykuły imiona bohaterów. Nie są to
standardowe Basie, Kasie i Filipy, ani nawet bardziej pasujący do
amerykańskiej rzeczywistości Chrisy albo Emmy. Autor podaje
prawdziwe imiona jedynie kilku postaci z całej książki. Resztę
nazywa pseudonimami, przez które czasem nawet ciężko jest
rozróżnić, czy dana osoba to chłopak czy dziewczyna. Na samym
początku miałam problem z kojarzeniem Maybe Not, Hot Doga i
Cadillaca, ale im dalej od początku tym łatwiej mi to przychodziło.
Całości obrazu Toy wars
dopełniają śliczne i realistyczne rysunki Grzegorza Krysińskiego.
W większości bezpośrednio nawiązują do zdarzeń na stronie obok,
ale widać to dopiero po przeczytaniu danego fragmentu. Oczywiście,
nie jest to główny element książki i nie zależy od autora, ale
stwierdziłam, że skoro niektórzy chwalą okładki, to ja pochwalę
rysunki, a co!
Jedynym elementem, który może nie przypaść do gustu niektórym
czytelnikom jest to, że autor nie przebiera w słowach i styl
mówienia bohaterów idealnie (cóż, to jednak będzie pochwała)
dopasowuje do funkcji, jaką pełnią. Krótko mówiąc: dla dzieci
ta książka się nie nadaje, zbyt często rzucają mięsem (chyba,
że dzieciom to nie przeszkadza, wtedy ok). Czasami jednak, moim
zdaniem, autor mógł nieco przystopować z tymi przekleństwami, ale
nawet z nimi nie mam się zbytnio do czego przyczepić.
Moja ocena: 10/10
Co tu dużo mówić, to aktualnie moja najbardziej ulubiona z
ulubionych powieści, zakochałam się w niej od pierwszego wrażenia
i aktualnie robię wszystko, żeby stanęła na mojej półce, co
jest trudne, biorąc pod uwagę to, że nawet w wydawnictwie nie da
się tego kupić. Do tej pory (od około czerwca tamtego roku)
przeczytałam ją już pięć razy i zamierzam zrobić to jeszcze co
najmniej drugie tyle. Polecam ją wszystkim, bo naprawdę warto.