Info:
Autor:
Jason Mott
Tytuł:
Przywróceni
Tytuł oryginału:
The Returned
Wydawnictwo:
Mira
Rok wydania:
2013
Ilość stron:
400
Czy masz czasem tak, że otwierasz
książkę, nie mając w zasadzie pojęcia, o czym ona jest? Ja tak
miałam w przypadku Przywróconych.
Niby przeczytałam opis z tyłu, czego zazwyczaj nie robię, i
zapoznałam się z opiniami na różnych portalach książkowych,
ale chyba nic nie mogło przygotować mnie na to, co dostałam razem
z powieścią. I nie mówię tu o żadnych rzeczach materialnych.
Harold i Lucille
przeżyli straszną tragedię w młodości – ich ośmioletni syn
Jacob utopił się w rzece podczas własnego przyjęcia urodzinowego.
Przez wiele lat nie potrafili sobie z tym poradzić, ale w końcu
wypracowali sobie system, który pozwolił im uniknąć kolejnych
cierpień. Aż tu nagle, kilka dekad później, w drzwiach domu
małżeństwa staje urzędnik z Biura ds. Przywróconych, który
trzyma za rękę ośmioletniego chłopca. Musiało minąć kilka
sekund, zanim Harold zdołał zmusić swój niemłody już umysł do
pracy i wyszeptać tylko jedno słowo: „Jacob”. Jednak przypadek
chłopca nie jest jedynym. Coraz więcej zmarłych powraca na Ziemię,
a ludzie, Prawdziwie Żywi, nie wiedzą, czy to cud, czy początek
końca.
Przez kilka
pierwszych rozdziałów powieść wydawała mi się nieco nudnawa. W
zasadzie nic się nie działo – nikt do nikogo nie strzelał, nie
uciekał, nie klął... No cóż, na tym ostatnimi czasy opierają
się powieści fantastyczne. Ale później wpadłam w pewien rytm i
to, co wcześniej wzięłabym za szczyt monotonii, nagle okazywało
się być pełną emocji sytuacją, której nie da się ot tak
zrozumieć. Pan Mott stworzył niebanalną historię, która opowiada
w głównej mierze o cierpieniu, ale również o miłości,
dobroduszności oraz o pozostałych, już nie tak dobrych cechach
ludzi. Opisuje też wiele zachowań ludzkich w sytuacjach, w których
trudno o zimną krew. Bardzo utożsamiłam historię, którą
czytałam, do codzienności Polaków w XIX wieku. Los Przywróconych
wydał mi się zadziwiająco podobny, ale możliwe, że każda
większa grupa ludzi reaguje w ten sam sposób na te same bodźce.
Bohaterowie
powieści nie są papierowymi kukiełkami, które poruszą się, gdy
tylko zawieje wiatr. To normalni ludzie, ścierający się codziennie
z przeciwnościami losu. Ani myślą o poddaniu się – walczą do
ostatniej kropli krwi (no, może nie dosłownie) i są gotowi
poświęcić naprawdę bardzo wiele w słusznej sprawie. Było sporo
postaci, które zapamiętałam, ale najbardziej w pamięć zapadł mi
agent Bellamy. To on przyprowadził Jacoba do jego rodziców. Później
co jakiś czas przewijał się przez różne wydarzenia, zawsze
odgrywając niedającą się pominąć rolę. Jak się dowiedziałam,
czytając „Od Autora”
- pan Mott odnalazł siebie w czarnoskórym agencie. Dla mnie było
to bardzo ciekawe, ponieważ rzadko autorzy odkrywają tak znaczną i
istotną cząstkę siebie. Zazwyczaj kończy się na wskazaniu
ulubionej postaci.
Przywróconych,
spośród wieeelu książek o podobnej tematyce na rynku, wyróżnia
to, że temat religii nie jest uważany za tabu. Akcja rozgrywa się
w jednym z południowych stanów USA, gdzie tradycje religijne są
bardzo mocno zakorzenione. Bohaterowie więc nie boją się „zrzucać”
wszystkich win i zasług na Boga, wierzą również, że być może
to diabeł zesłał Przywróconych. Nie ma jednak co do tego
pewności, więc ci, którzy gorliwiej wypełniają plany Boże,
starają się umożliwić im godne życie. Pozostali czyhają z
dwururkami w rękach na chwilę nieuwagi tych pierwszych.
Tak więc powieść
wypełniają skomplikowane emocje, których na pierwszy rzut oka nie
da się zobaczyć. Sprawiają, że czytelnik, zaraz po przeczytaniu
ostatniego słowa, chce przejść do początku i od nowa zacząć
całą przygodę. Choć nie chodzi tu o przygodę w stylu Indiany
Jonesa, ale raczej o swego rodzaju podróż. Podróż wgłąb siebie,
swoich uczuć oraz przekonań.
Jeśli
chodzi o minusy książki pana Motta: nie znalazłam. Nawet końcówka,
na które zazwyczaj się uskarżam, nie miała nic, do czego by się
można przyczepić. Każda historia musi mieć swój koniec. Ten był
co prawda nieco depresyjny, ale nie wyobrażam sobie, że mógł być
inny. Tak, moim zdaniem Przywróceni
to jedna z niewielu powieści, które zakończyły się właściwie.
Bez fajerwerków, wybuchów, łez, krwi. Tak krótko, jak wypowiada
się słowo koniec.
Moja
ocena: 8/10
Miejscami mogłaby być nieco żywsza, chociaż i tak było bardzo
dobrze, jak na historię, która w zasadzie mogłaby się wydarzyć
każdemu. Nawet w naszym, zupełnie racjonalnym świecie. Zostawiła
w moim umyśle głęboką szramę, która teraz będzie się bardzo
powoli goić, ale, o dziwo, zupełnie mi to nie przeszkadza. Tak po
prostu musiało być. Polecam tym, którzy mają choć trochę mózgu
i zdolności do samorefleksji :)